piątek, 29 sierpnia 2014

Ogóreczki




dziś na bazarku dowiedziałam się, że noce zimne, nowe ogórki się nie zawiązują, liście brunatnieją, a poza tym jest zaraza ogórkowa, ostatni moment na kiszenie ogórów 

z tej okazji - przypomnienie sezonu ogórkowego sprzed roku:

na straganie w dzień targowy takie słyszy się rozmowy:

- a wie pani, dlaczego te ogóreczki takie zakręcone? to specjalnie, żeby łatwiej można było je układać w słoikach w poziomie
- ale niektóre nie są zakręcone
- te pionowo się wkłada, raz tak, raz tak, żeby się człowiek nie nudził, taka układanka przy kiszeniu ogórków

wtorek, 26 sierpnia 2014

Makaron i kocie łapki




z okazji deszczu i ogólnej zgniłochy na dworze kleiłam dziś makaron, tak na poprawę humoru

wzbudziło to wielkie zainteresowanie stworzeń, a zwłaszcza kotki, która dokonywała kradzieży zuchwałej - błyskawicznie nabijała kluseczkę na wysunięte pazurki i unosiła, jako zdobycz, dziko pomrukując, a następnie pędzała po podłodze, podrzucała, po czym rozszarpywała i pożerała na surowo



pies patrzył na te występki z wyraźną dezaprobatą




a takie makarony nazywają się cavatelli, jak już złapałam odpowiedni ruch, to je klepałam taśmowo, niczym nonna z Apulii 

sobota, 16 sierpnia 2014

Ścieżka dźwiękowa


awaryjny spacer z psem, bo dyszenie, szczekanie, podniecenie, podejrzenie gwałtownie atakującej sraki
biegniemy na Psie Pole, pies uspokojony, nawęsza się, starannie obsikuje wiadomości od potencjalnych wrogów i niezłych suczek, sraki nie ma, a ja ćwiczę mięśnie skośne brzucha na przyrządach siłowni plenerowej
i nasłuchuję ścieżki dźwiękowej Sielc chwilę po północy
z rozświetlonych okien dobiega dominanta dźwiękowa sobotniej nocy na dzielni, pod karaoke "I Will Always Love You" laski, wywieszone za parapet, zaciągając się po pępek fajkami, śpiewają chóralnie pełną piersią, fałszywie, acz z uczuciem
zaparkowany obok samochód pulsuje w rytm "Spłoną wozy tvnu"
z okna ze świeczkami na parapecie sączy się fado, Mariza, "Oh gente da minha terra"

wtorek, 12 sierpnia 2014

Szerokie horyzonty


- bo ja to, proszę pani, raczej kociarz jestem, teraz nie mam kota, ale mój poprzedni - to był okaz, 9 kilo ważył, nie, nie kastrat, nie mógłbym go tak ukrzywdzić, to był król życia, 18 lat przeżył, a pierwszego szczura złapał, jak miał 8 miesięcy, ze dwie godziny gonił go, takiego półżywego, po podwórzu, aż zamordował, a ten szczur był taki jak on wtedy, albo i większy, łowny był kot, wciąż coś znosił, a kotów innych nienawidził, czasem trzeba było rozdzielać, bo człowiek się bał, że zabije, gonił wszystkie, a jak szedł na kurwamać, to go i trzy dni nie było, jak wracał, łapami powłóczył, szedł do michy, a potem spał cały dzień, i znów leciał, ale tak było, jak mieszkaliśmy z teściami, w domku, a jak się tu sprowadziliśmy, po śmierci teściów, to kota nauczyłem chodzić w szelkach i na smyczy, na takiej lince, kilkanaście metrów, a już miał wtedy 15 lat, ale od razu się nauczył, a takie szelki to praktyczne, łatwo kota podnieść, nie trzeba chwytać, jak to się mówi, za wsiarz, i wszędzie z nami ten kot jeździł, nad morzem byliśmy razem, jak jechaliśmy, to był pusty przedział, my z żoną po jednej stronie, z kierunkiem jazdy, a kot się rozwalił naprzeciwko na siedzeniu i tak sobie elegancko jechaliśmy, a na miejscu leżał w pokoju na kwaterze pod wielkim wentylatorem, tylko żałuję, że go nie zabrałem na plażę, chłopak by świat zobaczył, szerokie horyzonty - taka wielka kuweta, no nie?

niedziela, 10 sierpnia 2014

Lato w mieście, pod domem


Psie Pole czyli sielecka siłownia plenerowa, przedwieczorny spacer, przeciągam Leona przez obszar siłowniowy, żeby nie sikał na urządzenia do ćwiczeń
pod ogrodzeniem leży nietutejszy pan, w pozycji embrionalnej (znaczy - bezpiecznej), rozpoznaję w nim delikwenta, którego widziałam kwadrans wcześniej, jak maszerował na piętach, dołem sztywno, górą wykonując żonglerkę puszką piwa i pod nosem powtarzał: "kurwy, wszystko to kurwy, kurewstwo wszędzie"
podchodzę, patrzę - spodnie ma obsikane, oddycha miarowo, ale na wszelki wypadek pytam, czy wszystko w porządku
pan się ocyka
- ale so pani szanowna? szy ja szeszkadzam?
mówię, że absolutnie nie, tylko tak pytam, czy wszystko w porządku
- assolutnie szyssko w porządku
i zasnął, z uśmiechem tuląc puszkę do twarzy
nadchodzi pani, w wieku średnim starszym, przygląda się panu pod ogrodzeniem
- wszystko dobrze, już sprawdzałam - uspokajam
- no bo wie pani, w taki upał się upić, to można zejść, najzdrowszy człowiek nie wytrzyma, tak się zaniepokoiłam
pani wyciska na wiosełkach, spogląda na mojego psa
- staruszek czy chory, bo tak dyszy?
- staruszek, prawie 14 lat
- one tak się męczą, biedaki, w ten upał, ja mam spanielkę, 12 lat, zwykle ją strzygę dwa razy do roku, w kwietniu i w połowie września, ale teraz ostrzygłam szybciej, bo tak się biedna męczyła, wczoraj miała strzyżenie, i dziś, jak poszłyśmy do Morskiego Oka, to jej liczyłam oddechy - 28 na minutę, świetny wynik
przypominam sobie panią i jej spanielkę, już z nią i jej suczką kiedyś gadałam
- a jak oczy? co mówi doktor Garncarz?
- pamiętała pani? pochwalił mnie, że tak starannie jej oczy przemywam, może uda się obejść bez operacji, on też wie, że ona może tego nie przetrzymać
nadchodzą kolejne panie i dziewczyny, bo nasza siłownia jest zdecydowanie żeńska, w strojach wcale nie sportowych, po prostu, lekkich, wygodnych, niektóre wręcz w zwiewnych, na upał stosownych
spoglądają na pana pod ogrodzeniem, tłumaczymy, że z panem wszystko ok, tylko się zmęczył
przychodzi pan, taki koło czterdziestki, z kożuszkiem na klacie i na ramionach, z malutkim dzieckiem na rękach, może dwumiesięcznym, może i mniejszym, niesie to maleństwo w wielkich łapach przed sobą, spogląda na nie czule i czule przemawia, jedyne słowo, które rozumiem z tej przemowy, to "habibi", więc tylko się uśmiecham do pana, pan odwzajemnia uśmiech, z lekka półprzytomnie, zasiada na urządzeniu z wajchami do rozkładania ramion, z dzieciątkiem na kolanach, ćwiczy na przemian to jedną, to drugą ręką
kiedy odchodzę z psem, zestaw na siłowni jest taki: dzielnie ćwiczące panie i dziewczyny, w letnich strojach, ćwiczący, na ile się da pan z kożuszkiem i niemowlakiem, zasikany zmęczony pan, śpiący pod ogrodzeniem


środa, 6 sierpnia 2014

Gorąc


Na wieczornym spacerze pies na pierwszy odpoczynek ułożył się zaraz po wyjściu z klatki, dając tym samym znak, że spacer w pełnej wersji do Parku Sieleckiego jest poza zasięgiem jego dzisiejszych możliwości. Został więc spacer techniczny na pobliskie Psie Pole, ziemię niczyją, od lat pełniącą funkcję psiej sralni i pijalni napojów orzeźwiających, na której od kilku miesięcy stoi w kątku siłownia plenerowa.
Idziemy więc, łapa za łapą, zaliczamy kolejne odpoczynki, mijamy ćwiczących dzielnie, pomimo duchoty, dochodzimy w końcu do strefy zrzutu. A tam - mój parkowy kolega, z którym czasem gadamy o życiu i o łowieniu ryb, pan Andrzej, członek nieformalnego sieleckiego kółka wędkarskiego. Stoi, pali.
- Dobry wieczór pani. Gorąc, co?
- Gorąc.
- Męczy się?
- Męczy.
Za szczerbatym ogrodzeniem przelatuje radośnie rozchichotana horda okolicznych dzieweczek. Przodem te trochę starsze, co to już w zeszłym sezonie zdążyły z pąka zamienić się w kwiat, za nimi te właśnie się zamieniające. Czasem jeszcze wiszą na podwórkowym trzepaku, ale częściej przesiadują w kącie podwórka i palą szlugi z kawalerami. No, więc mija nas wesoła, kolorowa gromadka; te starsze, na czele, idą dumnie i godnie, w milczeniu, te młodsze poszturchują się i rzucają kurwami, przeplatanymi wybuchami perlistego śmiechu.
- Do kebaba idą na wieczór. Te hormony! O, patrzy pani - jeż.
- Jaki jeż? Gdzie ten jeż?
- Tam, koło psa. Nieboszczyk.
- Trzeba go stąd zabrać, jeszcze po ciemku jakiś pies na niego wejdzie łapą, albo człowiek w odkrytych butach, pan popilnuje mojego psa, ja szybko polecę po łopatę, zaraz będę z powrotem, pan poczeka moment.
- Nigdzie pani nie leci w taki gorąc. Ma pani woreczek? Bo pani zawsze przecież ma, na psią kupę. Da pani. O, tak wywinę, widzi pani? I podłożę, za uszy odwinę, jak z psią kupą, bez dotykania. I już, elegancko.
- Ale ja skoczę po tę łopatę, trzeba biedaka zakopać.
- Nie ma co skakać, trzeba się oszczędzać. Wrzucę go do śmietnika, kubły pełne, jutro wywiozą. Jemu i tak już wszystko jedno, a pani jeszcze dostanie jakiegoś porażenia z tego gorąca. To ja już pójdę, wrzucę go po drodze do kubła i spać pójdę, bo tego gorąca nie idzie wytrzymać. Wyśpię się, wstanę o świcie, pójdę posiedzieć z wędką w parku, wtedy jeszcze jest czym oddychać. Wpadnie pani z psem, i jemu będzie rano lżej, pozostałe chłopaki też będą, to pogadamy.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Takie tam, lato



Taki zestaw, letni. Bo mózg uszami wypływa, jak masło stopione, od upału, na posta porządnego rozumu za mało. To wrzucam to, co się na fejsbuniu ulało ostatnio. Słowem i obrazkiem.

***
jesteśmy dziwnym narodem

rocznicę Powstania Warszawskiego - straszliwej tragedii - obchodzimy hucznie, festyniarsko, wesoło

Dzień Niepodległości - święto w swym wydźwięku radosne - obchodzimy ponuro, z marszem w mroku, rozświetlanym pochodniami i petardami, z demolką w wykonaniu nazioli w tle

może to kwestia klimatu? łatwiej świętować w sierpniu niż w listopadzie?



***
ich czterech, z lekka zrobieni, w koszulkach z kolekcji patriotyczno-tożsamościowej - 1 - kotwica PW po prostu, 2 - orzeł dynamiczny, przenikający się z kotwicą i logiem Legii, 3 - "warszawiacy z krwi i kości cała Polska nam zazdrości", plus kotwica na tle powstańczego zdjęcia zbiorowego, 4 - Mały Powstaniec duży, zdjęcie powstańców uśmiechniętych w tle

browary niosą, w każdej dłoni po dwa, między rozstawionymi palcami, pewnym chwytem trzymane

ale idą nie do końca pewnie

- nie trącaj mnie, bo upuszczę
- nie trącam, ja cię wspieram


podążają do Parku Sieleckiego

- alelaszego i po so tam?
- bo ja lubię tę alejkę, alejka na łączkach to moje miejsce

- tu psy stojo, no patrzcie, się w samochodzie chowajo, zaparkowali po cichu
- sie kryjo, co za mendy, czajo się na ludzi, w taki dzień!



***
siedzą one na parapecie, jarają
- no, to się opowiedział w końcu
- mów, jakieś deklaracje?
- tak, że on śmieci, ja zakupy



***

one, dwie, wracają z zakupów z Biedry

- mówię mu, się napij, czemu nie, ale nie przed wieczorem, bo jak przed wieczorem, to już nic z tego
- z czego?
- no, z tego
- a zależy ci na tym?
- trochę tak, no, czemu nie? to chociaż jeść mu dam, żeby coś



***

moja sąsiadka, wczesna emerytka z hiperaktywnością i motorkiem w tyłku - czasem ją oplotkowujemy z drugą, starszą sąsiadką i nazywamy Latawica, bo jak rano wyjdzie z domu, to ściąga dopiero pod wieczór, czy to deszcz czy słoneczna spiekota, lata i lata, a to do Powsina na cały dzień, a to na różne imprezy dla seniorów - pyta mnie dziś wieczorem, spoglądając w niebo:

- i jak? będzie dziś padać?
- myślę, że się zbierze
- to i ja tak myślę, ale pewności nie mam, kiedyś to człowiek wiedział na pewno takie i inne rzeczy, a w tym dzisiejszym świecie nic, tylko ciągła niepewność

piątek, 25 lipca 2014

Szybko się nie dzieje



No, tak właśnie. Tak oto mniej więcej przysypiam, od rana do wieczora. Się przymrużam. Z garami nieustająco do pozmywania w tle. Niby coś. Coś robię. Ale w półśnie. Czyli nie korzystam z lata. Piąstkami się okładam, że nie korzystam. Że za mało. A zaraz przyjdzie. Ten syf, ciemność, zimno i tak dalej. A ja się nie naładowałam latem. Dobra, konfitury ukręciłam. Z mirabelek. Na tyle kwaskowate, że jest szansa na zeżarcie. Bo domownicy słodkich nie lubią. Ale już widać, że do sera dobre będą. Jeszcze muszą dojść, ale już wiem, że będą genialne. Te parę słoiczków, bo na więcej sił brak. Depresja środka lata. Że zaraz się skończy. Że już dzień krótszy. A ja za mało korzystam, więc się obwiniam. Oraz w mózgu kisiel. I noce wcale nie są gorące. Tak naprawdę, to mnie cieszy, że nie są gorące. Jak i deszcz w dzień. Też cieszy. Bo mam wtedy usprawiedliwienie. Że nie korzystam. Nie cieszę się. Latem. Się. Nie. Cieszę. Nie napawam. Slow life mnie nie wychodzi. Wszystko biegnie, przelatuje, nic się nie dzieje, ale jakoś strasznie szybko się nie dzieje. Znaczy, czas na zmiany. Bo ocipieję. Jak nie zmienię. Na nowe. Bo ogólnie dupa. Czyli trzeba zmienić.

Też tak macie? Że to lato jakoś nie spełnia oczekiwań?


wtorek, 22 lipca 2014

Kochaniutka


Spotkanie z niejakim Marysią (ale od jakiegoś czasu Marysia, jak go zwą na podwórku, 60+, nie nosi już spodni 3/4 albo 7/8 damskich, jak naszał; latem miał ogolone nogi i japonki, zimą - kozaczki i cienkie rajstopy w kolorze opalonym, a teraz raczej męski ma ałtfit dołem, za to biżuty i maskoty coraz bardziej fantazyjne górą, na goretexowej kurteczce, kolekcja zbieracza śmietnikowego).

- Kochaniutka, poratujesz fajeczką? Naprawdę, dwie mogę? Ludzie w temacie fajek i rozmowy całkiem się zjebli. Że twarzą w twarz rozmawiać się boją. A fajki to już w ogóle drażliwe. No, zjebca dostali, kochaniutka. Kiedyś tak nie było. A dziś tacy drapieżni są. Będzie wojna, to pierdolnie, musi, ja to mówię. Jakby tak się przyjrzeć, to człowiek myślący powinien najpierw się młotem wielkim walnąć w łeb, a potem powiesić. Mówię, w ogóle to niebezpiecznie jest. W każdej bramie można w ryj dostać. Moja mamusia, jak miała podjąć większą gotówkę, to specjalnie pojechała do bankomatu dalej. Ale te chuje, te kurwy, oni ją namierzyli, szli od bankomatu za nią, do autobusu, aż tu dojechali, i za mamusią weszli na klatkę, mamusię moją kochaną przydusili, odurnili, otumanili, i jak się ocknęła, to nie wiedziała, gdzie jest. A była na własnej klatce, bez gotówki. Tak ją obezprzytomnili, te kurwy. No to co dziwnego, że mamusia wariactwa dostała, żyły sobie podcięła i u wariatów teraz wciąż siedzi. Albo ten nasz sąsiad, co to się powiesił, nikt nie wiedział, dlaczego się wieszał, odratowali. Zanim się wyjaśniło, to i jego matka, i ojciec, wzięli i umarli. A potem się powiesił skutecznie, tu, w klatce obok. Kochaniutka, tak nie może być, to pierdolnie, bo jak to tak, że wszyscy sobie do gardeł. Pilnuj się, w każdej bramie groźnie jest. Zdrówka życzę, i pilnuj się, kochaniutka, ja też będę. Się pilnował, bo te skurwesyny tylko czyhają.

środa, 16 lipca 2014

Graniczna dziewczyna


- Pani elegancka! Pani elegancka, zrobi mi pani zdjęcie? Bo ja bardzo fotogeniczny jestem.


- Przepraszam najmocniej, że tak zaczepiłem. Ale ja naprawdę jestem fotogeniczny, a pani ma taki aparat, no, zawodowy, a nie, jak wszyscy, tylko te telefony, to tak jakoś odruchowo zapytałem. I jak wyszło? Nie, nie pokazuje pani, ja i tak nic nie zobaczę, bo my tu już od rana siedzimy, widzi pani, tam z tyłu są moje koleżanki, się wypiło trochę, wzrok nie ten. Na pewno wyszło, ja jestem fotogeniczny typ. Mówi pani, że stylowy chłopak? I te okulary? Pani też ma fajne okulary. I w ogóle nic pani nie brakuje, pani elegancka. Od razu panią przyuważyłem. Ja zawsze poznam, czy kobitka ma klasę. A z pani to normalnie graniczna dziewczyna! Że na granicy? Nie, że po wszelkie granice. Sam szczyt. Graniczna, mówię! Miłego wieczoru, pani elegancka i dziękuję za zdjęcie.

niedziela, 13 lipca 2014

Nuda, panie, nuda


I znowu przyszła niedziela. Chopin po drodze. Koncert. Tłum na trawie. A potem.  Zakupy. Lato w mieście.
Oraz Pan Ziółko powiedział, że w tym sezonie nie tylko złociste buraki - "Burak burakiem, bez względu na ilość złota i odcień czerwieni, pozostanie burakiem, burakiem będzie, wiadomo, o co chodzi, choćby i na bogato i ideologicznie".


















- otóż nie tylko te buraki, skorzonera się udała, w sierpniu już pod koniec będzie, a ja Panu Ziółko mówię, że to moja ukochana jarzynka z czasów małości, Babcia klęła, bo ręce brązowe od obierania, pamiętam, z Końskiego Targu Dziadek skorzonerę przynosił, lat temu to było ponad 40 w Olsztynie. Czekam na ową.




niedziela, 6 lipca 2014

Lato w mieście


Szczęśliwy dzień. Z tych, co to się czuje, jak powietrze dotyka ciała. Opływa, głaszcze. Ma inną gęstość, inny zapach, niż zwykle. Dzień, który będzie się pamiętać za kilkadziesiąt lat. W jego intensywności. Na łożu śmierci. I na zawsze, po tym łożu też. Dzień, w którym się wie, że jest się w najlepszym miejscu na świecie, w idealnym czasie. "Chce krzyczeć, chcę ryczeć, chcę śpiewać".

Jedziemy na rowerach przez Aleje Ujazdowskie. Lipy w większości już przekwitły, ale te nadal kwitnące pachną gęsto, do naćpania. Fortepian spod pomnika Chopina słychać w tle. Pani i pan parkują rowery, siadają na ławce.
- Jest tak pięknie, że mogłabym teraz umrzeć.
- A ja z tobą. Ale teraz lepiej może pożyjmy, co?

I dojeżdżamy do tego miejsca. Zielony Jazdów. Szczęśliwi ludzie chodzą w zachwyceniu. Chwila trwa, i trwa, co najmniej dwa razy dłużej. Dotykają, wąchają, uśmiechają się, od tego piękna pięknieją.

























niedziela, 29 czerwca 2014

Dlaczego trzeba się spieszyć?


Tesco nasze małe, taki bardziej sklep osiedlowy, niż supermarket. Niedziela, chwila przed 13:00, moment styku ostatnich przedobiednich zakupów i dużych zakupów na przyszły tydzień, kolejka. Zaglądam ludziom w koszyki, słucham rozmów. Przy sąsiedniej kasie - tatuś z synkiem, na oko pięcioletnim. Chłopczyk, który do tej pory grzecznie stał w kolejce, zaczyna płakać.

- Dlaczego nie mogę wykładać z koszyka? Ja chciałem pomagać! Dlaczego nie mogę?
- Bo nie mam czasu na takie zabawy.
- A dlaczego nie masz czasu?
- Bo trzeba się spieszyć.
- Dlaczego trzeba się spieszyć? Tato, powiedz mi, dlaczego trzeba się spieszyć?
- Nie mam czasu.
- A kiedy będziesz miał czas, żeby mi powiedzieć, dlaczego trzeba się spieszyć?
- Jak nie będę się spieszyć.
- Bo jak się spieszysz, to nie masz czasu?
- Właśnie tak.
- A jak byś się nie spieszył, to byś miał czas?
- To bym miał.
- No to się nie spiesz.

piątek, 20 czerwca 2014

Brzydkie słowa

Nie, nie będzie o brzydkich słowach, które się cisną na usta, z okazji chociażby odwołania spektaklu "Golgota Picnic". I innych okazji.

Będzie o innych brzydkich słowach.

Zbigniew Mikołejko zebrał onegdaj bęcki za atak na matki "wózkowe". Ja go rozumiem, matki bachorków są koszmarne. Bachorkoterrorystki. Zgadzam się, one są potworne. Ale są też matki sensowne, którym jednakowoż coś dziwnego się dzieje z głową. A w obrębie głowy - z językiem. Otóż używają one dziwnych słów, jak: "pieluchowanie/pieluszkowanie", "parenting", "tematyka parentingowa", "blogi parentingowe", "chustowanie". Chodzi o zawijanie w pieluszki, jedno lub wielorazowe, rodzicielstwo i związane z tym kwestie, noszenie w chuście, że tak przetłumaczę na język polski. Prowadzą też walkę o przewijaki (WTF? chyba chodzi o miejsce do przewijania), w knajpach, do których ja miałabym chęć przyjść się upodlić, a już na pewno po 21:00 nie chcę oglądać w nich żadnych dzieciątek, przewijanych czy karmionych, czymkolwiek, piersią czy butelką.

Jestem za obecnością dzieci w miejscach publicznych. Za zabieraniem dziecka na wystawę, do knajpy (nie każdej i nie zawsze). Generalnie wszędzie, choć z wyłączeniem miejsc, gdzie dziecku wcale nie jest miło, a i ludziom w takim miejscu nie jest miło z maleńkim dzieckiem. Jestem za publicznym karmieniem piersią. Za miejscem do przewijania, choć słowo "przewijak" sprawia, że swędzą mnie zęby i mam ochotę kąsać.

NIE popieram przynoszenia dzieci na wieczorną knajpianą upadłość.

NIE życzę sobie w moim otoczeniu dzieci mateczek/tatusiów, reagujących dopiero na taniec świętego Wita i totalną demolkę w wykonaniu swojego potomstwa.

Ale przede wszystkim nie jestem w stanie znieść tych ohydnych słów, jakie powyżej wymieniłam. Pieluszkowanie. Chustowanie. Parenting.



środa, 4 czerwca 2014

Post nietypowy - prośba o pomoc


tak, wiem, próśb o pomoc pojawia się mnóstwo, stajemy się na nie odporni, tyle tego jest 

bardzo rzadko udostępniam takie apele na fejsbuku, właśnie dlatego, że w nadmiarze tracą moc

tym razem puszczam i na fejsbuku i tutaj

mnie ruszyło to: "- To jakieś szaleństwo, żeby rozcinać czaszkę u 4-miesięcznego dziecka. - napisał dr Fearon z Dallas. Jest jednym z niewielu, jeśli nie jedynym, specjalistą w operacjach dzieci z zespołem Aperta. Leczenie w USA jest zupełnie inne niż w Polsce. Co najmniej 10 operacji mniej. 10 narkoz mniej, 10 pożegnań mniej, 10 otarć o śmierć mniej. Jak to możliwe? I dlaczego nie ma takiego leczenia w Polsce? W USA przy jednej operacji zbiera się kilka zespołów operacyjnych, żeby jednocześnie operować główkę, nóżki i rączki. W Polsce podczas jednej operacji operuje się albo jedno albo drugie, albo trzecie. Dodatkowo, nie wstawia się paliczków przy rozdzielaniu paluszków, a także naraża się dziecko na ogromne cierpienie, pobierając skórę do przeszczepu z innych części ciała."

a, tak poza tym, mama Zojki jest koleżanką mojej znajomej
wpłaćcie choć piątaka, funta, półtora ojro czy ile tam chcecie i możecie

oraz będę wdzięczna za udostępnianie

poniedziałek, 2 czerwca 2014

A ile ma lat? O, to naprawdę staruszek

- A on ile ma lat? O, to naprawdę staruszek, biedak, ledwie chodzi. A moja ostatnia psina, suczynka, bokserka, umarła, kiedy miała 6 lat.
Na raka, dopowiadam w myślach, słyszałam tę historię kilkanaście, albo i kilkadziesiąt razy, ale wysłucham kolejny raz. Bardzo starsza pani, drobniutka, chudziutka, jak pajęczynka, pochyla się nad moim psem, który właśnie postanowił zrobić sobie odpoczynek.
- Miała przerzuty wszędzie, weterynarz powiedział, że naprawdę trzeba uśpić, żeby się nie męczyła, tak płakała już z bólu. One za krótko żyją, te nasze kochane psy, za krótko.
- A ja to miałem taką sukę, mądrą, złoto, nie pies. Przyjaciel, no, rodzina. Ale zachorowała, leczyliśmy, nic się nie dało zrobić, 8 lat miała, jaka to jest żałoba, jak po człowieku.
Owczarek niemiecki, dopowiadam w myślach, przerasowana suka, z chowu wsobnego, rak, stawy wysiadły i wątroba. Słyszałam tę historię kilkanaście, albo i kilkadziesiąt razy, ale wysłucham kolejny raz. Parkowy kolega, już przetrzeźwiały po porannym piwie, pochyla się nad moim psem, który właśnie postanowił zrobić sobie odpoczynek.
- Tak patrzę, chłopak ostatnio lepiej chodzi, daj mu Boże. Choć stawy kiepskie, widać. Ile ma lat? A, słuszny wiek.
- O, moja miłość idzie. Bo ja to wszystkie psy kocham. Najbardziej ich uszy, takie aksamitne. No, widzi pani, jak pan Andrzej mi pięknie pomaga. Ale tylko po południu. A rano ten intrygant przychodzi. Leń, intrygant, podlec i plotkarz. Raz przychodzi, raz nie, nie można niego liczyć. Albo mi rozłoży stojaki na warzywa albo i nie. Wtedy dzwonię po kryjomu po pana Andrzeja. Co zrobić, nie mam wpływu, szef ustala. No, co, kochany, uszy masz aksamitne i serce szczere. Gdybyś ty był moim szefem, to byśmy się dogadali.
- A ile ma lat? Bo widać, że stary, morda siwa, ale jak on się cieszy, jak do wody wejdzie. Tyle jego, oby jak najdłużej.
- Hau hau. Hau ał. Hał nie ał - mówi mała dziewczynka, z półtora roku, zawsze, kiedy się mijamy na podwórku, jej mama wyjaśnia, że ona boi się psów, ugryzł ją jeden, i to rodzinny, ale tego chyba się nie boi, widzi, że łagodny.
- Mogę pogłaskać? Że śmierdzi? Nie szkodzi, ja wszystkie psy kocham. Ale gdybym na panią choć oczy podniósł, to by do gardła skoczył, nie? Obrońca!
- Ja go znam, to jest świetny pies. Zawsze gadaliśmy z chłopakami o nim, nie do wiary, że to lablador. Lablador? Labrador? Jak to się mówi? I nie skrzyżowany z amstafem? A wygląda.

I tak codziennie, po drodze do parku, w parku, w drodze powrotnej, kiedy pies postanowi zrobić sobie odpoczynek. Przystają, zagadują, opowiadają swoje psie historie, niektórzy ci sami, co zawsze, te same opowieści, których po raz kolejny wysłuchuję, inni - przechodzący przypadkiem.




niedziela, 1 czerwca 2014

Też cię będzie stać


Park Sielecki. Przedwieczerz.
Od stawu daje mułem, od kościoła, przez otwarte witrażowe okna, snuje się woń kadzidła.
Ze stadionu na Łazienkowskiej dochodzi z oddali pogłos meczowych okrzyków plemiennych, dobywających się z tysięcy gardeł.
Z kościoła - wykonanie pieśni na dwa głosy żeńskie i dwa męskie, z towarzyszeniem dwóch gitar, skrzypiec i fletu poprzecznego. Z uwagi na niedostatki dykcji lub też złe nagłośnienie wyławiam jedynie refren, coś jakby "Pan niesie miłość".
Alejką idą oni. Środkiem ten wyraźnie najważniejszy; rzeźba, ale nie napakowany, ruchy płynne, jak u gibkiego drapieżnego zwierzaka, dres i obuwie sportowe, ale z najwyższej półki, żaden tam adidas, coś znacznie bardziej wyrafinowanego, czego nawet nie jestem w stanie rozpoznać. Znamy się z widzenia, z niedawnej akcji w obronie dawnego przedszkola i przyległego ogrodu przed zakusami dewelopera. Tańcował wtedy w rytm samby podczas parady wokół przedszkolnego ogrodu, wyginał śmiało ciało i śmiało pozował do zdjęć. No, zna chłopak swoją wartość. Już z daleka uśmiecha się do mnie, pozdrawia. Bo czemu nie. Po bokach - asysta. Jeden bardzo gruby, toczy się, z nogi na nogę. W wiszących szortach i białej koszulce z malutkim emblematem Legii, koszulka jak namiot, chyba w największym możliwym rozmiarze, a pod koszulką zwały się kolebią, żyją własnym życiem, poruszają się, jakby miał tam pod spodem kilka ruchliwych szczeniaczków. Też się znamy z widzenia, z festynów sieleckich. I mieszka po sąsiedzku, ulicę dalej. Więc również posyła coś na kształt porozumiewawczego uśmiechu. Drugiego z asysty, chuderlawego młodziaka w koszulce Everlast i marniutkich dresach ortalionowych nie kojarzę, ale może po prostu wyrósł, wybujał z dzieciaka niedawno, więc nie rozpoznaję.
Gruby w emocjach:
- Ten mój szef kazał mi jutro przyjść na 13:30, na drugą zmianę. A miała być pierwsza. Ja mam swoje plany, on tego w ogóle nie szanuje, kolejny raz. To ja go pierdolę, a zresztą wiem, że przyjdę tylko po to, żeby mnie wypierdolił. Nie przyjdę, pierdolę go.
- Nie przyjdziesz, wypłaty nie dostaniesz - tonuje emocje Ten Ważny.
- Pierdolę wypłatę, wszystko pierdolę - Bardzo Gruby robi się purpurowy na twarzy.
Dzwoni komóra Tego Ważnego. Ważny odbiera, oddaje piwo do potrzymania młodziakowi.
- No co tam? Naprawdę? To wbijamy, za chwilę jesteśmy. Tak, z browarem.
- Tomek. Na bucha zaprasza. Urodziny ma. I gest. Bo stać go. A ty idź do roboty jutro, poszukasz spokojnie innej. Też cię będzie stać. Spójrz na siebie, jak ty wyglądasz, ogarnij się i nie pierdol. A ty, Młody, słuchaj, i ucz się życiowo od starszych.

sobota, 31 maja 2014

Pani zje ogórka


- Koledzy, a jak wczoraj na Wiktorskiej kupowałem strunę E 1, bo mnie one zawsze szybko idą, ja w emocjach gram, to był ten gitarzysta od Rodowicz, no, ten, jak on się nazywa? Taki, co grać nie umie. Jak on się nazywa? Ten z długimi włosami.
- My nie wiemy, nie śledzimy za bardzo.
- On od lat z Marylką gra. A nie umie ni cholery. No, jak mu tam? Krebst! Nie, Krebs. Zbyszek. To ja do niego podchodzę i mówię, że, bez urazy, ale po mojemu to on grać nie umie. A on wcale się nie obruszył, tylko mówi, że wciąż się uczy. Pogadaliśmy tak bardziej fachowo, ja mu parę rzeczy podpowiedziałem. Równy gość. Ale grać nie umie.


- O, pani nam robi zdjęcia! Pomachajcie pani, uśmiechnijcie się do miłej pani, niech zobaczy, że z nas fajne chłopaki.


- A miła pani niech się poczęstuje ogóreczkiem. Bardzo panią proszę, pani się częstuje. Zachęcałbym jednak, ja pani powiem, dlaczego. Ogórki są dla kobiet szczególnie wskazane. Bo jak pani zje ogórka, to panią zaswędzi dziurka.


- To teraz chyba mi się należy bułka - zasłużyłem, nie?




czwartek, 22 maja 2014

Ziuta, pies na suki i wnuczek


- Ziuta! Ziuta! Chodź tu, możesz się spać położyć, przecież wiesz, że nigdzie nie jedziemy. Tak, proszę pani, ona wie, że jak pan otworzy piwo, to nie jedziemy. Ona wszystko wie, wszystko rozumie. Wie, że jak piwo otworzę, to siedzimy w samochodzie. Bo możemy. Samochód to miejsce prywatne, mogę się napić, nawet, jak mam kluczyki w stacyjce. Byle nie wystawiać ręki z piwem poza. To piwo trzymam w prawej, w samochodzie. Tylko z lewą nie wiem, co zrobić, kiedyś papierosa trzymałem. Poza samochodem. A teraz tak ta lewa wystaje. A Ziuta wszystko wie. Piękna nie jest, taka ryża beczka, ale jaka mądra. Jak to kundle. Chociaż ten mój szarpej, rodowodowy, a jaki mądry był. Pani pamięta? A, pamięta pani. Wszyscy go pamiętają, a to już 5 lat, jak go nie ma. Ona chodzi bez smyczy, bez obroży, ale się pilnuje. Człowieka się trzyma. A on to chodził, gdzie chciał. Bywało, i na trzy dni znikał. On pies był na suki, lepszy cwaniak, łaził na ksiuty, jak to się kiedyś mówiło. W Morskim Oku się czaił, w krzakach, i jak suka szła, to dopadał. I spał tam, czekał na poranne spacery. Taki był cwany. A na przejściu to stał, aż ludzie pójdą, rozumny taki.
- No i 13 lat przeżył, ale w końcu to już weterynarz powiedział, że męczę psa, że trzeba uśpić, bo przerzuty poszły wszędzie, od kręgosłupa go sparaliżowało. Nie wstawał, płakał, bolało go. Proszę pani, tragedia to była, ale uśpiłem. I powiedziałem sobie, że żadnego psa. Ale dzieci ze wsi ją przywiozły, tę moją Ziutę, zaraz po tym, jak szarpej odszedł, małe takie to było, w kieszeni się mieściło. Chcieli ją zakopać, łopatą przez łeb i zakopać. Nie, nie dzieci, miejscowi. I dzieci ją uratowały.
- Dzieci na nią mówią Rata, nie wiem, skąd to wzięły, ale ja nazywam Ziuta. I dzieci też właściwie zaczęły ją tak nazywać. No bo czy nie wygląda na Ziutę? Ona z nami śpi w łóżku, kąpię ją co tydzień, bo na poduszce śpi. Wiem, kąpać za często niezdrowo, tak opłuczę tylko.
- Pani na zakupy? Do Biedry? A, po warzywa. Do kulawego, znaczy się płońszczaka? To pani pójdzie do naszego, tego w bramie przy Tatrzańskiej. On od środy do soboty, a truskawki ma własne, słodziutkie, i ziemniaki własne, i ogórki, a kapustę kiszoną od sąsiada. I w ogóle, co się da od sąsiadów.
- Truskawki dziś od niego kupiłem, na jutro, na bierzmowanie wnuczki. Przez to bierzmowanie uciekłem, piwa się napić, spokojnie posiedzieć w samochodzie, bo one, ta moja kobieta i córka szaleją, sprzątają, położyć się nie ma jak, odpocząć spokojnie.
- Ta wnuczka to grzeczna, póki co, uczy się dobrze, może na zmarnowanie nie pójdzie. Bo starszy wnuczek to nicpoń taki, ma 18 lat, szkołę rzucił. Ja tam się nie mieszam, choć mi się serce kraje. Rodzice mu zapowiedzieli, że ma w domu sprzątać i ugotować. To sprząta. Czy gotować umie? Umie, i to jak, przecież się uczył gastronomii i hotelarstwa na Krasnołęckiej, jest oszczędność dla domu. Ja go chciałem dać na praktyki do Sowy, wie pani, Sowa i Przyjaciele, tam, gdzie kiedyś Sielanka, a potem Karczna Słupska. Bo tak się złożyło, że my się znamy z Sową, na "ty" jesteśmy. Ale jak ja go mam polecić, za dwa dni on to oleje, do roboty nie przyjdzie? Wstyd.
- A wie pani, co on mówi, ten mój wnuczek? Że jego to interesuje, za przeproszeniem, tylko pierdolenie. No, seks, w sensie. Nie powiem, powodzenie ma. Jak ten mój szarpej. Tylko on był pies. I chyba inteligentniejszy.
- Tak myślę, że może jemu to przejdzie. Że zmądzrzeje. Ale nie wiem, czy doczekam. Bo ja idę na operację. Pani słyszy, jak ja mówię. I dlatego nie palę. Będą mi wycinać polipy ze strun głosowych. Ale czy ja się z tej operacji obudzę? Mam nadwagę, nadciśnienie. Człowiek się nie oszczędzał, taka prawda. A już zaraz 66 lat skończę. Pani pomyśli o mnie, jak będę miał tę operację. We czwartek, 22 maja.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Myszy, pantofle i ludzie


Mam taką znajomą. Pani koło siedemdziesiątki. Ale młoda. Duchem i umysłem.
Dziś mi historię opowiedziała.
Otóż, choć jej subiektywnie zimno, uznała, że wiosna. I pantofle wiosenne wdziała. W piątek w nich poszła do sklepu, coś w jednym cisnęło.
Pomyślała, że dawno nie noszone i to stąd. A może tak zmarzły i zesztywniały przez zimę w nieogrzewanym przedsionku?
W sobotę w nich poszła do kościoła, bo to taka, jak ją nazywam, szabasowa katoliczka. W sobotę wieczorem chodzi na mszę, coby w ścisku z ludem bożym nie macać się w niedzielę.
Wychodzi z domu, pantofel ciśnie. Tak jakoś się leniła, żeby sprawdzić, bo ciężko jej się schylać.
Ale mocno ciśnie pod palcami i coś się w piętę wrzyna.
No, to się schyla i pod piętę sięga.
Drut?
Ciągnie za ten drut i wyciąga zaschnięty, sztywny mysi ogonek.
Pantofel zzuwa, a tam, pod palcami, zmumifikowana myszka.
Ona myszy się boi i brzydzi panicznie, ale jej kotek takie oto dary do domu znosi. Musiał jeszcze zimą łup umieścić w pantoflu, bo się w zimnym przedsionku truchełko zrobiło.
Co tu zrobić? Truchełko wytrzepać przez płot, na działki?
Uznała, że się nie godzi mysiej mumijki komuś wrzucać na rabatkę, wróciła do domu, z pantoflem na czubku stopy, powstrzymując pawia i zaschniętęgo trupka wywaliła do śmietnika.
Ale co dalej? Wzuć te same pantofle? Wyrzucić? Ale to dobre buciki, wygodne.
Stwierdziła, że pantofle odstawi, na okres karencji, truchło nie zaśmierdło, nadają się do noszenia.
A do kosciółka poszła w zimowych butach, zgodnie z subiektywnym odczuciem temperatury.


Z myszami ma  problem. Bo dokonały inwazji, cholera wie, dlaczego akurat z wiosną. Kot je tłucze na potęgę, ku zgrozie i obrzydzeniu pani. No bo niby dobrze, że tłucze, ale taki masowy mord?! On serca nie ma! Pani kotu podsuwa smakołyki, żeby chociaż tych myszy nie żarł, bo potem pyskiem po myszy rozszarpaniu przychodzi ją całować. A kot się wycwanił - jak chce smakołyczek, to przynosi mysiego trupa i rzuca demonstracyjnie pod nogi. I dostaje smakołyk. Najwyraźniej założył mysie repozytorium, bo przynosi myszki w różnym stanie skruszenia, wyciąga je ze swoich łatwo dostępnych zasobów.

Ale jak się na coś obrazi, to potrafi rozsmarować świeży ubój, z wygryzionymi podrobami, na dywaniku pod łóżkiem. Albo zagrzebać w cukiernicy. Lub, jako wyraz czułości chyba, ułożyć jeszcze ciepłą, nienaruszoną mysz na poduszce. A czasem, jak łowy udane, to i cały rządek.