czwartek, 6 marca 2014

Dolegliwość wstydliwa


Mam dolegliwość wstydliwą. Albo myślę, że mam. Albowiem, po sezonie zimowym, jak tylko mnie zaświerzbi między palcami u stóp, podejrzewam grzybicę, błeee. Idę więc do apteki, na wszelki wypadek maść zakupić. I stoję pod elegancką apteką, próbując sobie przypomnieć nazwę specyfiku. Mam, jest nazwa!!! Wchodzę na apteczne salony, a właściwie wjeżdżam, ślizgając się na psiej kupie na podeszwie przyklejonej. Wywijam orła na kafelkach, a tu pan farmaceuta, mega przystojniak, już od drzwi, od których na psiogównie jadę, zapytuje, głosem aksamitnym, welwetowym i głębokim, czym może mi służyć. Ja mu na to, że mam dolegliwość pewną i że poproszę clemastin w maści (taka mi nazwa trudna przyszła mi do głowy). Pan, tym głosem, ach, tym głosem, oznajmia, że, jak 10 lat pracuje, to clemastinu w maści nie zna. I nagle - między oczyma naszymi przeskakuje iskra porozumienia, jednocześnie oznajmiamy, ach, nie o clemastin chodzi, o inną trudną nazwę.

- Już wiem, proszę pani, z mojej praktyki znam, to jest jedna z najtrudniejszych nazw do zapamiętania, a taka popularna rzecz. Sam czasem zapominam, poważnie.

I podaje mi clotrimazol, maść na grzybicę, najtańszą.

Wpatruję się w jego oczy, migdałowe w wykroju, normalnie ikona, omiatam klatę, pod farmaceutycznym fartuszkiem, mrrrauuu!

- Ale, proszę pana, czy ja na pierwszy rzut pana pięknych oczu wyglądam na grzybicę?

- Broń Boże, po prostu taki sezon, wszyscy podejrzewają grzybicę po zimie, lata dowiadczenia.