czwartek, 22 maja 2014

Ziuta, pies na suki i wnuczek


- Ziuta! Ziuta! Chodź tu, możesz się spać położyć, przecież wiesz, że nigdzie nie jedziemy. Tak, proszę pani, ona wie, że jak pan otworzy piwo, to nie jedziemy. Ona wszystko wie, wszystko rozumie. Wie, że jak piwo otworzę, to siedzimy w samochodzie. Bo możemy. Samochód to miejsce prywatne, mogę się napić, nawet, jak mam kluczyki w stacyjce. Byle nie wystawiać ręki z piwem poza. To piwo trzymam w prawej, w samochodzie. Tylko z lewą nie wiem, co zrobić, kiedyś papierosa trzymałem. Poza samochodem. A teraz tak ta lewa wystaje. A Ziuta wszystko wie. Piękna nie jest, taka ryża beczka, ale jaka mądra. Jak to kundle. Chociaż ten mój szarpej, rodowodowy, a jaki mądry był. Pani pamięta? A, pamięta pani. Wszyscy go pamiętają, a to już 5 lat, jak go nie ma. Ona chodzi bez smyczy, bez obroży, ale się pilnuje. Człowieka się trzyma. A on to chodził, gdzie chciał. Bywało, i na trzy dni znikał. On pies był na suki, lepszy cwaniak, łaził na ksiuty, jak to się kiedyś mówiło. W Morskim Oku się czaił, w krzakach, i jak suka szła, to dopadał. I spał tam, czekał na poranne spacery. Taki był cwany. A na przejściu to stał, aż ludzie pójdą, rozumny taki.
- No i 13 lat przeżył, ale w końcu to już weterynarz powiedział, że męczę psa, że trzeba uśpić, bo przerzuty poszły wszędzie, od kręgosłupa go sparaliżowało. Nie wstawał, płakał, bolało go. Proszę pani, tragedia to była, ale uśpiłem. I powiedziałem sobie, że żadnego psa. Ale dzieci ze wsi ją przywiozły, tę moją Ziutę, zaraz po tym, jak szarpej odszedł, małe takie to było, w kieszeni się mieściło. Chcieli ją zakopać, łopatą przez łeb i zakopać. Nie, nie dzieci, miejscowi. I dzieci ją uratowały.
- Dzieci na nią mówią Rata, nie wiem, skąd to wzięły, ale ja nazywam Ziuta. I dzieci też właściwie zaczęły ją tak nazywać. No bo czy nie wygląda na Ziutę? Ona z nami śpi w łóżku, kąpię ją co tydzień, bo na poduszce śpi. Wiem, kąpać za często niezdrowo, tak opłuczę tylko.
- Pani na zakupy? Do Biedry? A, po warzywa. Do kulawego, znaczy się płońszczaka? To pani pójdzie do naszego, tego w bramie przy Tatrzańskiej. On od środy do soboty, a truskawki ma własne, słodziutkie, i ziemniaki własne, i ogórki, a kapustę kiszoną od sąsiada. I w ogóle, co się da od sąsiadów.
- Truskawki dziś od niego kupiłem, na jutro, na bierzmowanie wnuczki. Przez to bierzmowanie uciekłem, piwa się napić, spokojnie posiedzieć w samochodzie, bo one, ta moja kobieta i córka szaleją, sprzątają, położyć się nie ma jak, odpocząć spokojnie.
- Ta wnuczka to grzeczna, póki co, uczy się dobrze, może na zmarnowanie nie pójdzie. Bo starszy wnuczek to nicpoń taki, ma 18 lat, szkołę rzucił. Ja tam się nie mieszam, choć mi się serce kraje. Rodzice mu zapowiedzieli, że ma w domu sprzątać i ugotować. To sprząta. Czy gotować umie? Umie, i to jak, przecież się uczył gastronomii i hotelarstwa na Krasnołęckiej, jest oszczędność dla domu. Ja go chciałem dać na praktyki do Sowy, wie pani, Sowa i Przyjaciele, tam, gdzie kiedyś Sielanka, a potem Karczna Słupska. Bo tak się złożyło, że my się znamy z Sową, na "ty" jesteśmy. Ale jak ja go mam polecić, za dwa dni on to oleje, do roboty nie przyjdzie? Wstyd.
- A wie pani, co on mówi, ten mój wnuczek? Że jego to interesuje, za przeproszeniem, tylko pierdolenie. No, seks, w sensie. Nie powiem, powodzenie ma. Jak ten mój szarpej. Tylko on był pies. I chyba inteligentniejszy.
- Tak myślę, że może jemu to przejdzie. Że zmądzrzeje. Ale nie wiem, czy doczekam. Bo ja idę na operację. Pani słyszy, jak ja mówię. I dlatego nie palę. Będą mi wycinać polipy ze strun głosowych. Ale czy ja się z tej operacji obudzę? Mam nadwagę, nadciśnienie. Człowiek się nie oszczędzał, taka prawda. A już zaraz 66 lat skończę. Pani pomyśli o mnie, jak będę miał tę operację. We czwartek, 22 maja.