wtorek, 5 lipca 2016

"Te mientkie" antychrysty nasercowe


Na rogu Waryńskiego i Nowowiejskiej sprzedawał dziś pan czereśnie. W pojemniczkach ustawione na skrzynce, z informacjami o tej odmianie wypisanymi na kawałkach kartonu, które pan rozwijał na życzenie klientów, ciąg skojarzeń prezentując.


- Nigry - bo czarne, czyli murzyny, tak się kiedyś mówiło, a że czarne, to szatany, czyli antychrysty, szatan to przecież antychryst, na obrazach szatan i antychryst zawsze byli czarni, a święci - biali. Nasercowe - bo nazwę mają od serca, z łaciny, a poza tym podobno korzystnie na serce wpływają. Miodówka - wiadomo, bo słodkie jak miód. Dlaczego "te mientkie"? A sam nie wiem.


Tak, wiem, totalnie niepoprawne politycznie.

piątek, 11 marca 2016

Ale strach - ten sam


Na wieczornym spacerze z psem, mówię "dobry wieczór" mojemu sąsiadowi z podwórka, niejakiemu Marysi.
- O, cześć, kochaniutka, co tam u ciebie, jak zdrówko, wszystko dobrze? Bo dobrze nie jest, ten świat niedługo pierdolnie, ja ci to mówię. A nie boisz się tak po nocy chodzić? Hołota prze naprzód, nic ich nie powstrzyma, tylko patrzą, komu w łeb dać, albo i gorzej, kary na nich nie ma, a ty się, człowieku, bój. Ten napad, co był tam w bok od Odyńca, to mówię ci, kochaniutka, strach tamtędy chodzić.

- Jaki napad? Nic nie wiem, kiedy to było?
- 50 lat będzie, ale strach - ten sam. A kary znikąd.



Marysia już się pojawił na tym blogu. A nawet dwa razy. Klik klik w kolorowe linki, jeśli ktoś ma chęć.

piątek, 9 października 2015

Jest tam ktoś?



Blog jest taki, hmm, passé trochę, nieprawdaż? Fejsbuk w sumie też, Instagram może mniej. 
Ale tak myślę - może jednak ktoś by słowo poczytał? Napisać coś? Ktoś przeczyta?

Śliwki dziś kupiłam, takie torebeczki pełne miodu w swej dojrzałości. Powidła się smażą. 

A na moim bazarku dziś dyskusja o tym, jak przedwczoraj i wczoraj w nocy wszyscy lecieli nad ranem przykrywać matami, sianem, czym tam bądź - chryzantemy, warzywa, coby ratować. Bo przymrozek.

Wrony noszą w dziobach orzechy włoskie, rzucają na przejściu dla pieszych i czekają, aż samochód je rozjedzie i rozłupie.

To co? Napisać? Przeczytacie?



 






sobota, 31 stycznia 2015

Bez litości


kupuję setuchnę spirytusu rektyfikowanego w poręcznej piersiówce, pani podaje i pyta koleżankę:
- robiłaś już w tym roku faworki?
- robiłam, ale ja daję ocet
włączam się do dyskusji, rozważamy kwestię wyższości spirytusu nad octem, pani octowa stwierdza, że spirytus to by musiała nabyć, zainwestować, na co pani spirytusowa proponuje:
- to ja ci z mojego odleję do małej buteleczki, o, taką pomarańczówkę dziś sobie kupię, to będzie flaszka po niej
- ale i tak najważniejsze to mocne uderzenie, trzeba porządnie walić ciasto, tak bez litości - podsumowuje pani octowa

no, to waliłam, wyobrażając sobie różnych takich, których bym chętnie walnęła, spaliłam przy tej zabawie tyle kalorii, że mogłabym spokojnie zeżreć wszystkie nasmażone faworki, dla wyrównania bilansu energetycznego
a swoją drogą, ciekawe, że pani od razu spirytus skojarzyła z faworkami

niedziela, 11 stycznia 2015

Póki cena korzystna


w Biedrze, pan i pani, tak trochę po pięćdziesiątce

- jakieś piwo bierzemy?
- piwo mamy
- a gdzie mamy?
- w sypialni
- dokładniej?
- pod łóżkiem
- łajno może?
- też mamy
- a gdzie?
- nie powiem
- w szafce z butami?
- nie, tam już nie chowam
- patrz, tu jest napisane "noworoczne toasty", kiedy jest chiński Nowy Rok?
- w lutym
- to może weźmy coś, póki cena korzystna
- ja jutro wezmę
- i schowasz
- i schowam
- a może coś na dziś weźmiemy?
- przecież mamy

czwartek, 25 grudnia 2014

Z okazji świąt


Grudzień był szaleńczy - usiłował zmieścić się w trzech tygodniach. A wszystko to w półmroku, co nie ułatwiało życia, albowiem ja działam na baterie słoneczne. Rok temu było zdecydowanie łatwiej w grudniu. Grudzień to jest czas odpowiedni na takie czynności, jak darcie pierza czy przędzenie. Mogłabym tak sobie siedzieć i prząść z innymi jak anioł dzieweczkami. Bo nie wymaga to intensywnego używania mózgu. W grudniu mój mózg zasypia. A ja go, biedaka, zmuszałam do wysiłku, wręcz ciężkiej harówy. I teraz padł, zdechł, sczezł i nie działa, śpi, jak betlejemscy pastuszkowie. Na szczęście, do Nowego Roku będzie odpoczywać.

I tego wszystkim z okazji świąt życzę - odpoczynku, świętego spokoju, zatrzymania się w tej pogoni za własnym ogonem, zauważenia chwili, posłuchania własnych myśli. Oraz zdrowia, radości i żeby słońce wyszło wreszcie z tych mroków.


środa, 3 grudnia 2014

Najkrótszy z miesięcy


Grudzień to najkrótszy z miesięcy. Najkrótsze dni, a do tego trwa trzy tygodnie. Trzeba zdążyć w robocie ze wszystkim do świąt, a jeszcze nadrobić za kawałek stycznia, który zaczyna się po Trzech Królach. Pędzę w zadyszce, przerywanej atakami narkolepsji i melancholii, bo rzadko jest tak:


Najczęściej tak:



Chyba zostanę pszczelarzem, pszczelarze mają mało pracy w grudniu.

niedziela, 2 listopada 2014

Chwila




Tak było dziś. Bywało, bo światło i niebo zmieniały się co kilka minut. Była też srebrzysta, spokojna mgiełka, było płaskie, ołowiane niebo, było niebo błękitne, z chmurkami, jak wzory, pozostawione przez fale na przybrzeżnym piasku, a i była chwilami świetlistość, wprost z nieba promieniem celująca. Listopad. Łagodny, ale jednak od października inny. Taki błyskawicznie przemijalny. Zaduszki. Ktoś coś chciał powiedzieć? Pokazać? Ten moment? Teraz? Do złapania?

Jeszcze jabłka czerwienieją na drzewach. Jeszcze liści zielonych sporo. W soczystej trawie kwitną stokrotki. Klony całkiem ubrane. Zamartwiać się nieuchronnym czy łapać chwilę?

sobota, 1 listopada 2014

Poziomki i cmentarny Robin Hood



Nie cierpię określenia "Święto Zmarłych". Pamiętam, jak moja Babcia co roku zżymała się na ten, jak mawiała, "komunistyczny wymysł". Nie uważała również, że odwiedzanie cmentarzy w Dzień Wszystkich Świętych jest właściwą formą obchodzenie tego święta. Za dzień właściwy do odwiedzania grobów, wspominanie bliskich zmarłych i modlitwę za nich uznawała Dzień Zaduszny. Zawsze ją irytowało to zlanie się dwóch świąt i zatracenie ich charakteru *.

Moja Babcia pamiętała o swoich bliskich zmarłych przez okrągły rok. Dla Niej wiara w świętych obcowanie była czymś oczywistym, wręcz codziennym - była przekonana, że Jej zmarli bliscy otaczają opieką Ją i jej rodzinę, ale też uważała, że potrzebują troski ze strony żyjących. Jej zmarli często odwiedzali moją Babcię w snach - pamiętam, jak jakiś czas po śmierci mojej Prababci Babcia miała sen, w którym Prababcia poprosiła o, jak to się na Wileńszczyźnie mawiało, "grzebuszek" czyli grzebień, bo "ma pył we włosach". Dla mojej Babci było oczywiste, że prosi o modlitwę i o mszę za spokój Jej duszy. A "pył we włosach" to te nieliczne grzechy, które stopują ją w poczekalni do nieba.

Myślę, że moja Babcia nie miałaby nic przeciwko stoiskom z jedzeniem pod cmentarzami. No, może inne kramy trochę by Ją wkurzyły. Ale jedzenie? A dlaczego nie? Pamiętam nasze wyprawy na cmentarz, nie Zaduszkowe, bo na Zaduszki to była stosunkowo szybka piłka, trzeba było tylko postawić kwiaty i zapalić znicze na wcześniej uporządkowanych grobach. Do tego zwykle byliśmy delegowani z Dziadkiem, Babcia zostawała w domu, żeby przygotować obiad dla przyjezdnych krewnych i znajomych. Ale wyprawa porządkowa, która miała miejsce kilka razy w roku, to była poważna sprawa, cmentarz był daleko, a grobów do odwiedzenia i uporządkowania wiele. Poza normalnymi cmentarnymi akcesoriami zabierałyśmy prowiant, bo to była akcja na dobre pół dnia. A zdarzało się, że przełaziłyśmy przez ogrodzenie cmentarza, bo brama była już zamknięta. Moja Babcia nie widziała nic niestosownego w jedzeniu kanapek przy grobach bliskich zmarłych oraz uważała, że zwłaszcza w okresie Zadusznym (czyli w oktawie Zadusznej, do 8 listopada) pod cmentarzem powinno być miejsce, gdzie żyjący mogą pokrzepić ciało. Zwłaszcza - bo zwykle wtedy bywało zimno, a poza tym twierdziła, że szczególnie dla przyjezdnych, którzy nie mają żyjącej rodziny, byłoby to szczególnie wygodne. Ale w ogóle uważała, że przycmentarna knajpa byłaby czymś bardzo sensownym przez cały rok, dla odwiedzających groby czy na stypy. Bardzo lubiłam te wyprawy kilka razy w ciągu roku na cmentarz - opowieści przygrobne o ludziach, z których wielu zmarło długo przed moim urodzeniem, zajadanie kanapek, a latem - poziomek, które rosły na grobie mojej Prababci. Babcia zawsze mawiała, że Prababcia chce nas poczęstować. Makabra? Nie, grób mojej Prababci jest tuż przy lesie, las wnika w cmentarz, jakoś ja tej makabry nie widziałam - i nadal nie widzę. No, i ten dreszczyk emocji, towarzyszący powrotowi przez cmentarz po zmroku i przełażeniu przez ogrodzenie! Babcia zawsze powtarzała, że zmarłych nie ma co się obawiać, gorsi są żywi. Parę razy zdarzyło nam się napotkać żywych w mrokach cmentarza, ale jakoś krzywdy nam nie zrobili, zajęci tachaniem wieńców z grobów świeżych nieboszczyków. Pamiętam, jak moja Babcia jednemu takiemu zwróciła uwagę, że jest hieną cmentarną i że wstyd. Delikwent, który mocno zawiany zataczał się pod ciężarem wieńców, stwierdził, że on swój honor ma i działa tylko w Alei Zasłużonych. "Prominentom zabieram, komuchom, i tak nikt się nie doliczy, a ja potem porządnym ludziom sprzedam korzystnie". Babcia, która komuchów nie cierpiała co najmniej równo mocno, jak funeralnego przepychu, chyba uznała, że działalność cmentarnego Robin Hooda, w dodatku antykomuchowego, nie zasługuje na jednoznaczne potępienie.

 * A tu tekst profesora Mikołejko, w którym wyjaśnia, miedzy innymi, skąd wziął się twór, zwany "Świętem Zmarłych" i jaka jest różnica miedzy Dniem Wszystkich Świętych a Dniem Zadusznym.

http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,102433,16897125,Poganski_czy_katolicki_obrzadek__Prof__Mikolejko_o.html

https://www.youtube.com/watch?v=wyLjbMBpGDA






niedziela, 26 października 2014

My, Słowianie




Miałam swojego local butcher - sklep mięsny ulicę dalej, rodzinną firmę, gdzie pracownicy byli jak rodzina, a sprzedawczynie znały swoich klientów. Klienci też się znali z widzenia. Kiedy nie było kolejki, można było pogadać o życiu czy wymienić się plotkami z dzielni. A białą kiełbasę robili na miejscu, na bieżąco, kilka razy dziennie. Miałam - bo w miejsce sklepu, który działał przez 60 lat, jest teraz od lutego Carrefour Express. Zło. Dziś przypomniał mi się ten sklep, kiedy, przechodząc koło podwórkowego śmietnika, zobaczyłam, jak jedna ze sprzedawczyń z Carrefoura wrzuca wielki karton do pojemnika ze śmieciową mieszanką, zamiast do "segregowanych suchych". Zapytałam grzecznie, dlaczego nie umieści go w odpowiednim pojemniku.

- Po co? Oni potem i tak wszystko razem wrzucają, ci śmieciarze. A jak wrzucę z innymi śmieciami, to namoknie i nie będzie kusił  tych lumpów, co to buszują po altankach śmietnikowych i wygrzebują puszki i makulaturę. I nie pani interes, co gdzie wrzucam.

Wobec zamknięcia przez panią drogi do dyskusji zamilkłam i przypomniałam sobie pewną rozmowę z dawnego sklepu mięsnego, sprzed ponad roku. Tego dnia właśnie nie było kolejki, więc tak sobie rozmawiałyśmy z paniami o pogodzie, o dzikach na Białołęce i o planowanych nowych opłatach za wywóz śmieci. Był to maj, nowe zasady miały wejść od lipca, temat był gorący. Na hasło "śmieci" wychynął z zaplecza pan Janek, który zajmował się rozbiorem mięsa (tak, przyjeżdżały tu półtusze i były dzielone na miejscu). Pan Janek wyglądał jak nastroszony siwy bóbr z oczami w kolorze spłowiałego błękitu i siwymi krzaczastymi brwiami. Czasem pomagał przy sprzedawaniu, sypał żarcikami, szczerząc te swoje wielkie zęby dużego gryzonia - jeden z tekstów z jego zasobów stylu formularnego: "Jest pięknie? Prawda? Nikt tak pani nie przerżnie jak ja, fachowo" (powtarzany za każdym razem przy wręczaniu przepiłowanej na pół wielkiej kości szpikowej). Temat śmieci wyraźnie nakręcił pana Janka.

- Będziemy mieć jak w Szwecji, pół kuchni to pojemniki na te wszystkie rodzaje śmieci. 


Panie sprzedawczynie pokiwały głowami, ja stwierdziłam, że segregacja to fajny pomysł, tylko obawiam się, jak to wyjdzie w rzeczywistości i że dobrze by było, żeby wyszło tak, jak w Szwecji.


- Nie wyjdzie! W Szwecji wyszło, a tu nie wyjdzie. Jedni będą segregować, inni nie, a i tak na koniec wszystko zwalą na kupę. A czemu? Bo Polacy lubią burdel, i tyle. Taka nasza natura Słowianina - pijaka i skurwysyna. O, proszę, jak mi się pięknie powiedziało, i do rymu. Slowo daję, właśnie w tej chwili to wymyśliłem. Chociaż co z nas za Słowianie, jak nas pół świata w historii przeleciało, geny mieszały, takie z nas kundle. Ale słowiański burdel w nas został, zobaczy pani, wspomni pani moje słowa.



No, to wspomniałam. Pani wrzucająca karton do "zmieszanych" wprawdzie nie wyglądała na pijaka, na skurwysyna też nie, ale kto wie?

* Na zdjęciu szyld z dawnego mięsnego, z którym dzieliliśmy śmietnik. Umieścił go tu pan Andrzej z parteru, kiedy likwidowano w lutym sklep. Jakiś czas tak wisiał, na smutną rzeczy pamiątkę.