wtorek, 5 lipca 2016

"Te mientkie" antychrysty nasercowe


Na rogu Waryńskiego i Nowowiejskiej sprzedawał dziś pan czereśnie. W pojemniczkach ustawione na skrzynce, z informacjami o tej odmianie wypisanymi na kawałkach kartonu, które pan rozwijał na życzenie klientów, ciąg skojarzeń prezentując.


- Nigry - bo czarne, czyli murzyny, tak się kiedyś mówiło, a że czarne, to szatany, czyli antychrysty, szatan to przecież antychryst, na obrazach szatan i antychryst zawsze byli czarni, a święci - biali. Nasercowe - bo nazwę mają od serca, z łaciny, a poza tym podobno korzystnie na serce wpływają. Miodówka - wiadomo, bo słodkie jak miód. Dlaczego "te mientkie"? A sam nie wiem.


Tak, wiem, totalnie niepoprawne politycznie.

piątek, 11 marca 2016

Ale strach - ten sam


Na wieczornym spacerze z psem, mówię "dobry wieczór" mojemu sąsiadowi z podwórka, niejakiemu Marysi.
- O, cześć, kochaniutka, co tam u ciebie, jak zdrówko, wszystko dobrze? Bo dobrze nie jest, ten świat niedługo pierdolnie, ja ci to mówię. A nie boisz się tak po nocy chodzić? Hołota prze naprzód, nic ich nie powstrzyma, tylko patrzą, komu w łeb dać, albo i gorzej, kary na nich nie ma, a ty się, człowieku, bój. Ten napad, co był tam w bok od Odyńca, to mówię ci, kochaniutka, strach tamtędy chodzić.

- Jaki napad? Nic nie wiem, kiedy to było?
- 50 lat będzie, ale strach - ten sam. A kary znikąd.



Marysia już się pojawił na tym blogu. A nawet dwa razy. Klik klik w kolorowe linki, jeśli ktoś ma chęć.

piątek, 9 października 2015

Jest tam ktoś?



Blog jest taki, hmm, passé trochę, nieprawdaż? Fejsbuk w sumie też, Instagram może mniej. 
Ale tak myślę - może jednak ktoś by słowo poczytał? Napisać coś? Ktoś przeczyta?

Śliwki dziś kupiłam, takie torebeczki pełne miodu w swej dojrzałości. Powidła się smażą. 

A na moim bazarku dziś dyskusja o tym, jak przedwczoraj i wczoraj w nocy wszyscy lecieli nad ranem przykrywać matami, sianem, czym tam bądź - chryzantemy, warzywa, coby ratować. Bo przymrozek.

Wrony noszą w dziobach orzechy włoskie, rzucają na przejściu dla pieszych i czekają, aż samochód je rozjedzie i rozłupie.

To co? Napisać? Przeczytacie?



 






sobota, 31 stycznia 2015

Bez litości


kupuję setuchnę spirytusu rektyfikowanego w poręcznej piersiówce, pani podaje i pyta koleżankę:
- robiłaś już w tym roku faworki?
- robiłam, ale ja daję ocet
włączam się do dyskusji, rozważamy kwestię wyższości spirytusu nad octem, pani octowa stwierdza, że spirytus to by musiała nabyć, zainwestować, na co pani spirytusowa proponuje:
- to ja ci z mojego odleję do małej buteleczki, o, taką pomarańczówkę dziś sobie kupię, to będzie flaszka po niej
- ale i tak najważniejsze to mocne uderzenie, trzeba porządnie walić ciasto, tak bez litości - podsumowuje pani octowa

no, to waliłam, wyobrażając sobie różnych takich, których bym chętnie walnęła, spaliłam przy tej zabawie tyle kalorii, że mogłabym spokojnie zeżreć wszystkie nasmażone faworki, dla wyrównania bilansu energetycznego
a swoją drogą, ciekawe, że pani od razu spirytus skojarzyła z faworkami

niedziela, 11 stycznia 2015

Póki cena korzystna


w Biedrze, pan i pani, tak trochę po pięćdziesiątce

- jakieś piwo bierzemy?
- piwo mamy
- a gdzie mamy?
- w sypialni
- dokładniej?
- pod łóżkiem
- łajno może?
- też mamy
- a gdzie?
- nie powiem
- w szafce z butami?
- nie, tam już nie chowam
- patrz, tu jest napisane "noworoczne toasty", kiedy jest chiński Nowy Rok?
- w lutym
- to może weźmy coś, póki cena korzystna
- ja jutro wezmę
- i schowasz
- i schowam
- a może coś na dziś weźmiemy?
- przecież mamy

czwartek, 25 grudnia 2014

Z okazji świąt


Grudzień był szaleńczy - usiłował zmieścić się w trzech tygodniach. A wszystko to w półmroku, co nie ułatwiało życia, albowiem ja działam na baterie słoneczne. Rok temu było zdecydowanie łatwiej w grudniu. Grudzień to jest czas odpowiedni na takie czynności, jak darcie pierza czy przędzenie. Mogłabym tak sobie siedzieć i prząść z innymi jak anioł dzieweczkami. Bo nie wymaga to intensywnego używania mózgu. W grudniu mój mózg zasypia. A ja go, biedaka, zmuszałam do wysiłku, wręcz ciężkiej harówy. I teraz padł, zdechł, sczezł i nie działa, śpi, jak betlejemscy pastuszkowie. Na szczęście, do Nowego Roku będzie odpoczywać.

I tego wszystkim z okazji świąt życzę - odpoczynku, świętego spokoju, zatrzymania się w tej pogoni za własnym ogonem, zauważenia chwili, posłuchania własnych myśli. Oraz zdrowia, radości i żeby słońce wyszło wreszcie z tych mroków.


środa, 3 grudnia 2014

Najkrótszy z miesięcy


Grudzień to najkrótszy z miesięcy. Najkrótsze dni, a do tego trwa trzy tygodnie. Trzeba zdążyć w robocie ze wszystkim do świąt, a jeszcze nadrobić za kawałek stycznia, który zaczyna się po Trzech Królach. Pędzę w zadyszce, przerywanej atakami narkolepsji i melancholii, bo rzadko jest tak:


Najczęściej tak:



Chyba zostanę pszczelarzem, pszczelarze mają mało pracy w grudniu.

niedziela, 2 listopada 2014

Chwila




Tak było dziś. Bywało, bo światło i niebo zmieniały się co kilka minut. Była też srebrzysta, spokojna mgiełka, było płaskie, ołowiane niebo, było niebo błękitne, z chmurkami, jak wzory, pozostawione przez fale na przybrzeżnym piasku, a i była chwilami świetlistość, wprost z nieba promieniem celująca. Listopad. Łagodny, ale jednak od października inny. Taki błyskawicznie przemijalny. Zaduszki. Ktoś coś chciał powiedzieć? Pokazać? Ten moment? Teraz? Do złapania?

Jeszcze jabłka czerwienieją na drzewach. Jeszcze liści zielonych sporo. W soczystej trawie kwitną stokrotki. Klony całkiem ubrane. Zamartwiać się nieuchronnym czy łapać chwilę?

sobota, 1 listopada 2014

Poziomki i cmentarny Robin Hood



Nie cierpię określenia "Święto Zmarłych". Pamiętam, jak moja Babcia co roku zżymała się na ten, jak mawiała, "komunistyczny wymysł". Nie uważała również, że odwiedzanie cmentarzy w Dzień Wszystkich Świętych jest właściwą formą obchodzenie tego święta. Za dzień właściwy do odwiedzania grobów, wspominanie bliskich zmarłych i modlitwę za nich uznawała Dzień Zaduszny. Zawsze ją irytowało to zlanie się dwóch świąt i zatracenie ich charakteru *.

Moja Babcia pamiętała o swoich bliskich zmarłych przez okrągły rok. Dla Niej wiara w świętych obcowanie była czymś oczywistym, wręcz codziennym - była przekonana, że Jej zmarli bliscy otaczają opieką Ją i jej rodzinę, ale też uważała, że potrzebują troski ze strony żyjących. Jej zmarli często odwiedzali moją Babcię w snach - pamiętam, jak jakiś czas po śmierci mojej Prababci Babcia miała sen, w którym Prababcia poprosiła o, jak to się na Wileńszczyźnie mawiało, "grzebuszek" czyli grzebień, bo "ma pył we włosach". Dla mojej Babci było oczywiste, że prosi o modlitwę i o mszę za spokój Jej duszy. A "pył we włosach" to te nieliczne grzechy, które stopują ją w poczekalni do nieba.

Myślę, że moja Babcia nie miałaby nic przeciwko stoiskom z jedzeniem pod cmentarzami. No, może inne kramy trochę by Ją wkurzyły. Ale jedzenie? A dlaczego nie? Pamiętam nasze wyprawy na cmentarz, nie Zaduszkowe, bo na Zaduszki to była stosunkowo szybka piłka, trzeba było tylko postawić kwiaty i zapalić znicze na wcześniej uporządkowanych grobach. Do tego zwykle byliśmy delegowani z Dziadkiem, Babcia zostawała w domu, żeby przygotować obiad dla przyjezdnych krewnych i znajomych. Ale wyprawa porządkowa, która miała miejsce kilka razy w roku, to była poważna sprawa, cmentarz był daleko, a grobów do odwiedzenia i uporządkowania wiele. Poza normalnymi cmentarnymi akcesoriami zabierałyśmy prowiant, bo to była akcja na dobre pół dnia. A zdarzało się, że przełaziłyśmy przez ogrodzenie cmentarza, bo brama była już zamknięta. Moja Babcia nie widziała nic niestosownego w jedzeniu kanapek przy grobach bliskich zmarłych oraz uważała, że zwłaszcza w okresie Zadusznym (czyli w oktawie Zadusznej, do 8 listopada) pod cmentarzem powinno być miejsce, gdzie żyjący mogą pokrzepić ciało. Zwłaszcza - bo zwykle wtedy bywało zimno, a poza tym twierdziła, że szczególnie dla przyjezdnych, którzy nie mają żyjącej rodziny, byłoby to szczególnie wygodne. Ale w ogóle uważała, że przycmentarna knajpa byłaby czymś bardzo sensownym przez cały rok, dla odwiedzających groby czy na stypy. Bardzo lubiłam te wyprawy kilka razy w ciągu roku na cmentarz - opowieści przygrobne o ludziach, z których wielu zmarło długo przed moim urodzeniem, zajadanie kanapek, a latem - poziomek, które rosły na grobie mojej Prababci. Babcia zawsze mawiała, że Prababcia chce nas poczęstować. Makabra? Nie, grób mojej Prababci jest tuż przy lesie, las wnika w cmentarz, jakoś ja tej makabry nie widziałam - i nadal nie widzę. No, i ten dreszczyk emocji, towarzyszący powrotowi przez cmentarz po zmroku i przełażeniu przez ogrodzenie! Babcia zawsze powtarzała, że zmarłych nie ma co się obawiać, gorsi są żywi. Parę razy zdarzyło nam się napotkać żywych w mrokach cmentarza, ale jakoś krzywdy nam nie zrobili, zajęci tachaniem wieńców z grobów świeżych nieboszczyków. Pamiętam, jak moja Babcia jednemu takiemu zwróciła uwagę, że jest hieną cmentarną i że wstyd. Delikwent, który mocno zawiany zataczał się pod ciężarem wieńców, stwierdził, że on swój honor ma i działa tylko w Alei Zasłużonych. "Prominentom zabieram, komuchom, i tak nikt się nie doliczy, a ja potem porządnym ludziom sprzedam korzystnie". Babcia, która komuchów nie cierpiała co najmniej równo mocno, jak funeralnego przepychu, chyba uznała, że działalność cmentarnego Robin Hooda, w dodatku antykomuchowego, nie zasługuje na jednoznaczne potępienie.

 * A tu tekst profesora Mikołejko, w którym wyjaśnia, miedzy innymi, skąd wziął się twór, zwany "Świętem Zmarłych" i jaka jest różnica miedzy Dniem Wszystkich Świętych a Dniem Zadusznym.

http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,102433,16897125,Poganski_czy_katolicki_obrzadek__Prof__Mikolejko_o.html

https://www.youtube.com/watch?v=wyLjbMBpGDA






niedziela, 26 października 2014

My, Słowianie




Miałam swojego local butcher - sklep mięsny ulicę dalej, rodzinną firmę, gdzie pracownicy byli jak rodzina, a sprzedawczynie znały swoich klientów. Klienci też się znali z widzenia. Kiedy nie było kolejki, można było pogadać o życiu czy wymienić się plotkami z dzielni. A białą kiełbasę robili na miejscu, na bieżąco, kilka razy dziennie. Miałam - bo w miejsce sklepu, który działał przez 60 lat, jest teraz od lutego Carrefour Express. Zło. Dziś przypomniał mi się ten sklep, kiedy, przechodząc koło podwórkowego śmietnika, zobaczyłam, jak jedna ze sprzedawczyń z Carrefoura wrzuca wielki karton do pojemnika ze śmieciową mieszanką, zamiast do "segregowanych suchych". Zapytałam grzecznie, dlaczego nie umieści go w odpowiednim pojemniku.

- Po co? Oni potem i tak wszystko razem wrzucają, ci śmieciarze. A jak wrzucę z innymi śmieciami, to namoknie i nie będzie kusił  tych lumpów, co to buszują po altankach śmietnikowych i wygrzebują puszki i makulaturę. I nie pani interes, co gdzie wrzucam.

Wobec zamknięcia przez panią drogi do dyskusji zamilkłam i przypomniałam sobie pewną rozmowę z dawnego sklepu mięsnego, sprzed ponad roku. Tego dnia właśnie nie było kolejki, więc tak sobie rozmawiałyśmy z paniami o pogodzie, o dzikach na Białołęce i o planowanych nowych opłatach za wywóz śmieci. Był to maj, nowe zasady miały wejść od lipca, temat był gorący. Na hasło "śmieci" wychynął z zaplecza pan Janek, który zajmował się rozbiorem mięsa (tak, przyjeżdżały tu półtusze i były dzielone na miejscu). Pan Janek wyglądał jak nastroszony siwy bóbr z oczami w kolorze spłowiałego błękitu i siwymi krzaczastymi brwiami. Czasem pomagał przy sprzedawaniu, sypał żarcikami, szczerząc te swoje wielkie zęby dużego gryzonia - jeden z tekstów z jego zasobów stylu formularnego: "Jest pięknie? Prawda? Nikt tak pani nie przerżnie jak ja, fachowo" (powtarzany za każdym razem przy wręczaniu przepiłowanej na pół wielkiej kości szpikowej). Temat śmieci wyraźnie nakręcił pana Janka.

- Będziemy mieć jak w Szwecji, pół kuchni to pojemniki na te wszystkie rodzaje śmieci. 


Panie sprzedawczynie pokiwały głowami, ja stwierdziłam, że segregacja to fajny pomysł, tylko obawiam się, jak to wyjdzie w rzeczywistości i że dobrze by było, żeby wyszło tak, jak w Szwecji.


- Nie wyjdzie! W Szwecji wyszło, a tu nie wyjdzie. Jedni będą segregować, inni nie, a i tak na koniec wszystko zwalą na kupę. A czemu? Bo Polacy lubią burdel, i tyle. Taka nasza natura Słowianina - pijaka i skurwysyna. O, proszę, jak mi się pięknie powiedziało, i do rymu. Slowo daję, właśnie w tej chwili to wymyśliłem. Chociaż co z nas za Słowianie, jak nas pół świata w historii przeleciało, geny mieszały, takie z nas kundle. Ale słowiański burdel w nas został, zobaczy pani, wspomni pani moje słowa.



No, to wspomniałam. Pani wrzucająca karton do "zmieszanych" wprawdzie nie wyglądała na pijaka, na skurwysyna też nie, ale kto wie?

* Na zdjęciu szyld z dawnego mięsnego, z którym dzieliliśmy śmietnik. Umieścił go tu pan Andrzej z parteru, kiedy likwidowano w lutym sklep. Jakiś czas tak wisiał, na smutną rzeczy pamiątkę.

piątek, 26 września 2014

Ale to jeszcze nic


- sąsiadko, poratujesz fajeczką - z ciemności podwórka wyłania się niejaki Marysia

- a mogę dwie? dzięki, kochana, zdrówka życzę, bo to najważniejsze, co, patrzysz na tę moją wielką czapkę? jeszcze muszę ją nosić, choć już mi się goją te strupy na głowie, a wiesz, sąsiadko, jak to się stało? śniło mi się, że mnie głowa swędzi i podrapałem się do krwi, budzę się, a tu rany na łbie i cała poduszka we krwi, krew wszędzie, ale to jeszcze nic, kiedyś mi się śniło, że naga kobieta do mnie wyszła z wyłączonego telewizora, to się z przejęcia obudziłem, a potem znów przysnąłem, to ona wróciła do tego telewizora i tam znikła, ale to jeszcze nic, najgorsze to było, jak mi się śniło, że jestem rowerem w górach, takim małym damskim składakiem i lecę w przepaść, wiem, że już po mnie i nic nie mogę zrobić, to był strach, kochaniutka, mówię ci, bo że ktoś mi odgryza rękę albo nogę, to często tak we śnie mam, ale w porównaniu z tym rowerem to nic, tamten strach do dziś pamiętam, nawet jak ci teraz opowiadam, to mnie ciarki przechodzą

środa, 24 września 2014

Sztuka włożyć


wczoraj na Szaserów, w przyszpitalnej poradni okulistycznej:
- panie doktorze, jak to jest - kiedy mi pan tę rurkę wkładał w oko i przez pół twarzoczaszki, to zajęło to ponad dwie godziny, w pełnej narkozie, a wyjmowanie trwało dwie minuty i właściwie sama wyszła?
- szanowna pani, że tak powiem, żadna sztuka wyjąć, sztuka włożyć

tytułem wyjaśnienia - nie czuję się ofiarą seksistowskich dowcipów, my tak sobie z panem doktorkiem konwersujemy wesoło:

- z górnej powieki też mi pan wyjął kawałek rurki?

- a co? jest pani do niej przywiązana?

- tak, zwykle wtykam w nią kwiaty polne, gdy przechadzam się wśród łąk



w każdym razie rurka pożegnana, przez półtora roku była mi w oku belką, która przeszkadzała dostrzec nie tylko źdźbło w oku bliźniego mego 

niedziela, 14 września 2014

Ciszej na tej dzielnicy


noc ciepła, świerszcze cykają, poniedziałku niepamiętni rozochoceni balują, z okna naprzeciwko śpiewy chóralne, z lekka niezborne, a do tego wyprowadzone na wieczorne sranie psy i pieski się rozjazgotały i basowo rozszczekały

okno balkonowe z rozmachem się otwiera, pan 60plus w dezabilu wychodzi:, głosem tubalnym komunikuje:

- ciszej na tej dzielnicy poproszę!

ucichają śpiewy, a i pieski milkną

po chwili słychać głos z mroku:

- na wieś się wyprowadź, to będziesz miał ciszę, tu jest miasto

ale pieski i tak zacichły, a i chórki, do porządku sprowadzone, już się nie odezwały

jest ciszej na tej dzielnicy


sobota, 30 sierpnia 2014

Dobry koniec lata


To jest dobry koniec lata. Lato było nerwowe, szybko przemijające, przez co nieco depresyjne, jak to z przemijaniem bywa. A teraz spokój, smakowanie końcówki, w oczekiwaniu na nowe, które z jesienią nadejdzie. Jak zawsze u mnie jesienią. I zbieranie wielkich koszy owoców z dzikich sadów, i zamykanie lata w słoikach.






Odkrywanie nieznanego, jak owoce czeremchy. Tak, będzie z nich dźem/galaretka.


Zachwycanie się obfitością.


Gotowanie proste i pyszne, jak choćby to - odtwarzanie smaków z niegdysiejszych podróży.


To są ziemniaki, zwykłe ziemniaki, ale niezwykłe. Podlewam je do 3/4 wysokości oliwą pół na pół z wodą i sokiem z cytryny, piekę "na mokro", do odparowania, a zanim zaczną się rumienić, posypuję oregano, pieprzem i grubą solą, ewentualnie na to roztarty czosnek, ja jeszcze oprószyłam grecką mieszanką do ziemniaków, o składzie złożonym i nie do końca mi znanym, następnym razem podpiekę jeszcze mocniej, żeby bardziej się zrumieniły. Patates lemonates się nazywają, ziemniaki potraktowane cytryną.

piątek, 29 sierpnia 2014

Ogóreczki




dziś na bazarku dowiedziałam się, że noce zimne, nowe ogórki się nie zawiązują, liście brunatnieją, a poza tym jest zaraza ogórkowa, ostatni moment na kiszenie ogórów 

z tej okazji - przypomnienie sezonu ogórkowego sprzed roku:

na straganie w dzień targowy takie słyszy się rozmowy:

- a wie pani, dlaczego te ogóreczki takie zakręcone? to specjalnie, żeby łatwiej można było je układać w słoikach w poziomie
- ale niektóre nie są zakręcone
- te pionowo się wkłada, raz tak, raz tak, żeby się człowiek nie nudził, taka układanka przy kiszeniu ogórków

wtorek, 26 sierpnia 2014

Makaron i kocie łapki




z okazji deszczu i ogólnej zgniłochy na dworze kleiłam dziś makaron, tak na poprawę humoru

wzbudziło to wielkie zainteresowanie stworzeń, a zwłaszcza kotki, która dokonywała kradzieży zuchwałej - błyskawicznie nabijała kluseczkę na wysunięte pazurki i unosiła, jako zdobycz, dziko pomrukując, a następnie pędzała po podłodze, podrzucała, po czym rozszarpywała i pożerała na surowo



pies patrzył na te występki z wyraźną dezaprobatą




a takie makarony nazywają się cavatelli, jak już złapałam odpowiedni ruch, to je klepałam taśmowo, niczym nonna z Apulii 

sobota, 16 sierpnia 2014

Ścieżka dźwiękowa


awaryjny spacer z psem, bo dyszenie, szczekanie, podniecenie, podejrzenie gwałtownie atakującej sraki
biegniemy na Psie Pole, pies uspokojony, nawęsza się, starannie obsikuje wiadomości od potencjalnych wrogów i niezłych suczek, sraki nie ma, a ja ćwiczę mięśnie skośne brzucha na przyrządach siłowni plenerowej
i nasłuchuję ścieżki dźwiękowej Sielc chwilę po północy
z rozświetlonych okien dobiega dominanta dźwiękowa sobotniej nocy na dzielni, pod karaoke "I Will Always Love You" laski, wywieszone za parapet, zaciągając się po pępek fajkami, śpiewają chóralnie pełną piersią, fałszywie, acz z uczuciem
zaparkowany obok samochód pulsuje w rytm "Spłoną wozy tvnu"
z okna ze świeczkami na parapecie sączy się fado, Mariza, "Oh gente da minha terra"

wtorek, 12 sierpnia 2014

Szerokie horyzonty


- bo ja to, proszę pani, raczej kociarz jestem, teraz nie mam kota, ale mój poprzedni - to był okaz, 9 kilo ważył, nie, nie kastrat, nie mógłbym go tak ukrzywdzić, to był król życia, 18 lat przeżył, a pierwszego szczura złapał, jak miał 8 miesięcy, ze dwie godziny gonił go, takiego półżywego, po podwórzu, aż zamordował, a ten szczur był taki jak on wtedy, albo i większy, łowny był kot, wciąż coś znosił, a kotów innych nienawidził, czasem trzeba było rozdzielać, bo człowiek się bał, że zabije, gonił wszystkie, a jak szedł na kurwamać, to go i trzy dni nie było, jak wracał, łapami powłóczył, szedł do michy, a potem spał cały dzień, i znów leciał, ale tak było, jak mieszkaliśmy z teściami, w domku, a jak się tu sprowadziliśmy, po śmierci teściów, to kota nauczyłem chodzić w szelkach i na smyczy, na takiej lince, kilkanaście metrów, a już miał wtedy 15 lat, ale od razu się nauczył, a takie szelki to praktyczne, łatwo kota podnieść, nie trzeba chwytać, jak to się mówi, za wsiarz, i wszędzie z nami ten kot jeździł, nad morzem byliśmy razem, jak jechaliśmy, to był pusty przedział, my z żoną po jednej stronie, z kierunkiem jazdy, a kot się rozwalił naprzeciwko na siedzeniu i tak sobie elegancko jechaliśmy, a na miejscu leżał w pokoju na kwaterze pod wielkim wentylatorem, tylko żałuję, że go nie zabrałem na plażę, chłopak by świat zobaczył, szerokie horyzonty - taka wielka kuweta, no nie?

niedziela, 10 sierpnia 2014

Lato w mieście, pod domem


Psie Pole czyli sielecka siłownia plenerowa, przedwieczorny spacer, przeciągam Leona przez obszar siłowniowy, żeby nie sikał na urządzenia do ćwiczeń
pod ogrodzeniem leży nietutejszy pan, w pozycji embrionalnej (znaczy - bezpiecznej), rozpoznaję w nim delikwenta, którego widziałam kwadrans wcześniej, jak maszerował na piętach, dołem sztywno, górą wykonując żonglerkę puszką piwa i pod nosem powtarzał: "kurwy, wszystko to kurwy, kurewstwo wszędzie"
podchodzę, patrzę - spodnie ma obsikane, oddycha miarowo, ale na wszelki wypadek pytam, czy wszystko w porządku
pan się ocyka
- ale so pani szanowna? szy ja szeszkadzam?
mówię, że absolutnie nie, tylko tak pytam, czy wszystko w porządku
- assolutnie szyssko w porządku
i zasnął, z uśmiechem tuląc puszkę do twarzy
nadchodzi pani, w wieku średnim starszym, przygląda się panu pod ogrodzeniem
- wszystko dobrze, już sprawdzałam - uspokajam
- no bo wie pani, w taki upał się upić, to można zejść, najzdrowszy człowiek nie wytrzyma, tak się zaniepokoiłam
pani wyciska na wiosełkach, spogląda na mojego psa
- staruszek czy chory, bo tak dyszy?
- staruszek, prawie 14 lat
- one tak się męczą, biedaki, w ten upał, ja mam spanielkę, 12 lat, zwykle ją strzygę dwa razy do roku, w kwietniu i w połowie września, ale teraz ostrzygłam szybciej, bo tak się biedna męczyła, wczoraj miała strzyżenie, i dziś, jak poszłyśmy do Morskiego Oka, to jej liczyłam oddechy - 28 na minutę, świetny wynik
przypominam sobie panią i jej spanielkę, już z nią i jej suczką kiedyś gadałam
- a jak oczy? co mówi doktor Garncarz?
- pamiętała pani? pochwalił mnie, że tak starannie jej oczy przemywam, może uda się obejść bez operacji, on też wie, że ona może tego nie przetrzymać
nadchodzą kolejne panie i dziewczyny, bo nasza siłownia jest zdecydowanie żeńska, w strojach wcale nie sportowych, po prostu, lekkich, wygodnych, niektóre wręcz w zwiewnych, na upał stosownych
spoglądają na pana pod ogrodzeniem, tłumaczymy, że z panem wszystko ok, tylko się zmęczył
przychodzi pan, taki koło czterdziestki, z kożuszkiem na klacie i na ramionach, z malutkim dzieckiem na rękach, może dwumiesięcznym, może i mniejszym, niesie to maleństwo w wielkich łapach przed sobą, spogląda na nie czule i czule przemawia, jedyne słowo, które rozumiem z tej przemowy, to "habibi", więc tylko się uśmiecham do pana, pan odwzajemnia uśmiech, z lekka półprzytomnie, zasiada na urządzeniu z wajchami do rozkładania ramion, z dzieciątkiem na kolanach, ćwiczy na przemian to jedną, to drugą ręką
kiedy odchodzę z psem, zestaw na siłowni jest taki: dzielnie ćwiczące panie i dziewczyny, w letnich strojach, ćwiczący, na ile się da pan z kożuszkiem i niemowlakiem, zasikany zmęczony pan, śpiący pod ogrodzeniem


środa, 6 sierpnia 2014

Gorąc


Na wieczornym spacerze pies na pierwszy odpoczynek ułożył się zaraz po wyjściu z klatki, dając tym samym znak, że spacer w pełnej wersji do Parku Sieleckiego jest poza zasięgiem jego dzisiejszych możliwości. Został więc spacer techniczny na pobliskie Psie Pole, ziemię niczyją, od lat pełniącą funkcję psiej sralni i pijalni napojów orzeźwiających, na której od kilku miesięcy stoi w kątku siłownia plenerowa.
Idziemy więc, łapa za łapą, zaliczamy kolejne odpoczynki, mijamy ćwiczących dzielnie, pomimo duchoty, dochodzimy w końcu do strefy zrzutu. A tam - mój parkowy kolega, z którym czasem gadamy o życiu i o łowieniu ryb, pan Andrzej, członek nieformalnego sieleckiego kółka wędkarskiego. Stoi, pali.
- Dobry wieczór pani. Gorąc, co?
- Gorąc.
- Męczy się?
- Męczy.
Za szczerbatym ogrodzeniem przelatuje radośnie rozchichotana horda okolicznych dzieweczek. Przodem te trochę starsze, co to już w zeszłym sezonie zdążyły z pąka zamienić się w kwiat, za nimi te właśnie się zamieniające. Czasem jeszcze wiszą na podwórkowym trzepaku, ale częściej przesiadują w kącie podwórka i palą szlugi z kawalerami. No, więc mija nas wesoła, kolorowa gromadka; te starsze, na czele, idą dumnie i godnie, w milczeniu, te młodsze poszturchują się i rzucają kurwami, przeplatanymi wybuchami perlistego śmiechu.
- Do kebaba idą na wieczór. Te hormony! O, patrzy pani - jeż.
- Jaki jeż? Gdzie ten jeż?
- Tam, koło psa. Nieboszczyk.
- Trzeba go stąd zabrać, jeszcze po ciemku jakiś pies na niego wejdzie łapą, albo człowiek w odkrytych butach, pan popilnuje mojego psa, ja szybko polecę po łopatę, zaraz będę z powrotem, pan poczeka moment.
- Nigdzie pani nie leci w taki gorąc. Ma pani woreczek? Bo pani zawsze przecież ma, na psią kupę. Da pani. O, tak wywinę, widzi pani? I podłożę, za uszy odwinę, jak z psią kupą, bez dotykania. I już, elegancko.
- Ale ja skoczę po tę łopatę, trzeba biedaka zakopać.
- Nie ma co skakać, trzeba się oszczędzać. Wrzucę go do śmietnika, kubły pełne, jutro wywiozą. Jemu i tak już wszystko jedno, a pani jeszcze dostanie jakiegoś porażenia z tego gorąca. To ja już pójdę, wrzucę go po drodze do kubła i spać pójdę, bo tego gorąca nie idzie wytrzymać. Wyśpię się, wstanę o świcie, pójdę posiedzieć z wędką w parku, wtedy jeszcze jest czym oddychać. Wpadnie pani z psem, i jemu będzie rano lżej, pozostałe chłopaki też będą, to pogadamy.