środa, 25 grudnia 2013
"Nie wiem, czy wiem, co to jest cud"
Z całą pewnością nastąpił triumf światłości nad mrokiem. I to jaki!
I zakwitła forsycja, w sam raz na święta.
Ale na TE święta????!!!!
Kiedy Ksawery pędził połamane z okazji remontu rur na Swerze Chorwackim gałęzie forsycji, przytargałam cały pęk, no, i poza choinką mam taki bukiet. Biorąc pod uwagę pogodę, tak się zastanawiałam, czy pisanki malować.
Ale nie, zostały wykonane dekoracje i dania stosowne, jak pierniczki by dziecko&przyjaciele oraz moje pierożki z kapustą z grzybami, nie całkiem tradycyjne, bo pieczone, ale już teraz tradycyjne, tradycję bowiem należy ożywiać i odświeżać, inaczej skostnieje i stężeje, stając się nie więzami, lecz okowami.
Niemniej nadal trwam w zadziwieniu i zachwycie tą światłością. I nie grudniową pogodą. A zarazem mam świadomość, że jest ona dana na chwilę, że zima pewnie jeszcze przyjdzie i da nam w kość. Że to, co się dzieje, jest ulotne i zachwycające oraz zachwycająco ulotne. Że to prezent niezwykły.
"Latami wydawało mi się, że życie jest bezsensowne i udręczające, ale niedawno odezwał się gen transferu i przechodzę do grupy zachwyconych, której kiedyś szczerze nie znosiłem. Wszystko wydaje się rzeczą istotną, wartą uwagi, którą warto pisaniem zatrzymać.[...] W tym momencie życia mam tak ekstatyczne usposobienie, że mogę gadać infantylnie."
Z wywiadu z Jerzym Pilchem "Szynka pod choinką i inne prezenty" w ostatnim TP http://tygodnik.onet.pl/szynka-pod-choinka-i-inne-prezenty/nvh11.
Też przeszłam do tej grupy, której również nie znosiłam, bo mi się zdawała, no, właśnie, infantylna. Zachłannych na zachwyt i jego zatrzymywanie, w taki czy inny sposób. Zachwyt chwilą, słowem, obrazem, sytuacją. Kaczkami mandarynkami w Łazienkach i tekstami moich sieleckich sąsiadów. Ale, co tam, w dupie mam, najwyżej będę infantylna. A jakież to przyjemne!
Ostatnio ciężko było o zachwyty, wszystko pędziło, trudno było dostrzec, a co dopiero się zachwycić.
"Cicha noc, święta noc,
Pastuszkowie u swych trzód
Biegną wielce zadziwieni
Za anielskim głosem pieni
Gdzie się spełnił cud,
Gdzie się spełnił cud".
Tego Wam z okazji świąt życzę - dostrzegania i zatrzymywania cudów.
I odpocznijcie pod choinką w ciszy, choć trochę, jako i ja czynię.
sobota, 21 grudnia 2013
Najkrótszy dzień w roku
Najkrótszy dzień roku, a tyle się działo. Tak, nadal mam zasyfiony aparat, wyczyszczę w ramach postanowień noworocznych.
Starszy pan, z którym karmiliśmy z ręki słonecznikiem sikorki (bogatki i modraszki) oraz kowaliki pokazał mi coś ciekawego.
- Kowaliki to spryciarze. Przylatuje taki, bierze ze 4 ziarenka i niesie na drzewo, upycha pod korę na zapas. Tylko one tak robią, sikorki nie.
W istocie, sikorki przylatują na moment, chwytają jedno ziarno, a kowalik wczepia się łapkami jak gałązki w dłoń, nabiera kilka ziaren i zanosi do spiżarni.
- A wie pani, że sójki też tak przylatują na rękę? Czasem siadają, taką sójkę to dopiero się czuje, ciężka jest. A czasami tylko w locie chwytają. Ale nie wszystkie dają się karmić z ręki, dziś były dwie, które się tylko dopominały, żeby rzucić, ale na rękę nie przyszły. No, i sroki, ale nie w Łazienkach. Do mojego kolegi taka przychodziła na działkę, buszowała mu po domku, stukała dziobem w szybę, żeby wpuścić. Tylko trzeba było uważać, żeby nie zostawić nic błyszczącego, bo kradła. Jak on to mawiał: "Żeby własna sroka człowieka okradła!"
- O, patrzy pani, nornica tu szura. Ona zbiera te ziarna, które ptakom spadły.
- Dużo zwierząt żyje przy człowieku. Takie dziki, to już są całkiem bezczelne. Na Bielanach czekały przy przystanku, pod szkołą, jak dzieci wracały po lekcjach. Wiedziały, w jakiej porze przyjść. Bo te dzieci im oddawały kanapki, wiadomo, jak to dzieci, matka da kanapkę, dziecko nie zje, a potem się boi, że matka nakrzyczy, jak do domu przyniesie niezjedzoną. I one tam siedziały i czekały, kiedy dzieciaki wracały ze szkoły.
- Ja widziałam, jak wieczorem kuny z Łazienek przebiegały przez Gagarina, żeby buszować po śmietnikach. I jeże mam na podwórku, też wychodzą po zmroku.
- Tak, kuny przychodzą do mnie na śmietnik, tam ze sklepu różne rzeczy wyrzucają. Sama pani widzi, ta natura jest obok, pod nosem, tylko trzeba ją zobaczyć.
Starszy pan, z którym karmiliśmy z ręki słonecznikiem sikorki (bogatki i modraszki) oraz kowaliki pokazał mi coś ciekawego.
- Kowaliki to spryciarze. Przylatuje taki, bierze ze 4 ziarenka i niesie na drzewo, upycha pod korę na zapas. Tylko one tak robią, sikorki nie.
W istocie, sikorki przylatują na moment, chwytają jedno ziarno, a kowalik wczepia się łapkami jak gałązki w dłoń, nabiera kilka ziaren i zanosi do spiżarni.
- A wie pani, że sójki też tak przylatują na rękę? Czasem siadają, taką sójkę to dopiero się czuje, ciężka jest. A czasami tylko w locie chwytają. Ale nie wszystkie dają się karmić z ręki, dziś były dwie, które się tylko dopominały, żeby rzucić, ale na rękę nie przyszły. No, i sroki, ale nie w Łazienkach. Do mojego kolegi taka przychodziła na działkę, buszowała mu po domku, stukała dziobem w szybę, żeby wpuścić. Tylko trzeba było uważać, żeby nie zostawić nic błyszczącego, bo kradła. Jak on to mawiał: "Żeby własna sroka człowieka okradła!"
- O, patrzy pani, nornica tu szura. Ona zbiera te ziarna, które ptakom spadły.
- Dużo zwierząt żyje przy człowieku. Takie dziki, to już są całkiem bezczelne. Na Bielanach czekały przy przystanku, pod szkołą, jak dzieci wracały po lekcjach. Wiedziały, w jakiej porze przyjść. Bo te dzieci im oddawały kanapki, wiadomo, jak to dzieci, matka da kanapkę, dziecko nie zje, a potem się boi, że matka nakrzyczy, jak do domu przyniesie niezjedzoną. I one tam siedziały i czekały, kiedy dzieciaki wracały ze szkoły.
- Ja widziałam, jak wieczorem kuny z Łazienek przebiegały przez Gagarina, żeby buszować po śmietnikach. I jeże mam na podwórku, też wychodzą po zmroku.
- Tak, kuny przychodzą do mnie na śmietnik, tam ze sklepu różne rzeczy wyrzucają. Sama pani widzi, ta natura jest obok, pod nosem, tylko trzeba ją zobaczyć.
środa, 18 grudnia 2013
Wątki na ławce
- Murzyn się wprowadził na moją klatkę.
- U mnie dwóch mieszkało. Ale już się wyprowadzili. Coraz więcej ich w okolicy.
- Ciekawe, czy ten, no, Mandela będzie miał swoją ulicę w Warszawie.
- Ja kiedyś na Lumumby mieszkałem.
- Czyli na Płockiej?
- Na Płockiej na Lumumby. Jak tam była Lumumby. Będzie ze 20 lat, jak już nie ma.
- Na Płockiej leżałem w szpitalu.
- A wiecie, że Staszek jest w szpitalu?
- Na Płockiej?
- Nie, na Stępińskiej.
- Ludzie odchodzą.
- Ale Staszek tylko na obserwacji, wypiszą go przed świętami.
- Zobaczycie, śniegu na święta nie będzie.
- Na każdego przyjdzie jego czas.
I tak trzej panowie na ławce w Parku Sieleckim podawali sobie kwestię po kwestii, przeplatali swobodnie wątki, równie płynnie, jak podawali sobie flaszeczkę 0,2, przeplatając popitką we wściekle różowym kolorze.
wtorek, 17 grudnia 2013
O miłości na Sielcach
Taka glossa do poprzedniego wpisu, choć nie wiem, kto się wypowiedział: Ale się wypowiedział..A propos.
Sielce, Dolny Mokotów. Noc. Pełnia. Za oknem. Skowyt: Tyyy kuuurwooo, wróć do mnieeee!
Miłość ważną rzeczą tutaj jest. Czasem taki jeden ryczy pod domem: "Pizdo, nie szanujesz mnie, ale ja cię kocham. I zajebię, tak, zajebię, za to, że kocham".
Nie po drodze nam
- Taka zawzięta? I nic? Nic nie da sobie powiedzieć?
- Nic. Ale i ja zawzięty. Swoje przekonania mam. I swój honor.
- O co jej chodzi? O to?
- O to też. Nie tylko, że z chłopakami się napiję. Nawet w domu browara nie da wypić. I o to. Widzisz, szalik muszę w kieszeni wynosić.
- Szkoda, fajnie razem wyglądacie.
- Ale nie po drodze nam.
- No nie po drodze. Ty masz Drogę Legionisty.
niedziela, 15 grudnia 2013
Lwie Serce
Niedzielne południe, poczwórne skrzyżowanie czyli Chełmska/Dolna z Belwederską/Sobieskiego. Czekam z psem na zielone. Pani z panem lekkimi zakosami dochodzą do przejścia. Pan ma okulary w wielkich, ewidentnie damskich oprawkach, vintage kocie oko w kolorze pudrowym, ale z jednym tylko szkłem.
- Ty coś widzisz w tych okularach bez szkła? - pyta pani - Bo tak się potykasz.
- Nawet lepiej widzę bez szkła. To po mamusi okulary, zgubiłem swoje. Tylko w oko wieje przez tę dziurę.
- Ale jak ty wyglądasz, patrz, nawet pies się z ciebie śmieje. Mogę pogłaskać? Nie ugryzie? Jak się wabi?
- Leon. Nie ugryzie.
- Leon? Leon Lwie Serce!
- Ryszard.
- Słucham? - ożywił się pan jednookularowy.
- Lwie Serce to był Ryszard.
- A, bo myślałem, że do mnie pani mówi. Bo ja jestem Ryszard. Leon to zawodowiec, ty głupia. O, przepraszam, to nie do pani. I w ogóle przepraszam za koleżankę, że tak zaczepia.
niedziela, 8 grudnia 2013
Zaczęło się!
Mój sąsiad z parteru przyuważywszy, że wychodzę z psem otwiera z rozmachem okno:
- Zaczęło się!
Słyszę radio w tle, myślę: newsów z Kijowa słuchał.
- Do rana nie wiadomo, co co będzie. Noc z głowy. Ten z Mińska jak dojedzie, to już będzie za późno.
- A on się wybiera?
Myślę: tylko Łukaszenki tam brakuje.
- Wybierać to pewnie się wybiera, tylko czy dojedzie, jak taki śnieg pada. Mówię, noc z głowy, ja będę musiał zgarnąć, zanim się uklepie, zaczęło się, i tak do wiosny.
AAAAAA!!!! "Turkocze zaprzęg na majdanie", tylko nie tym, w tym momencie zajarzyłam, no, to pogadali - "ten z Mińska" to nasz cieć, który dojeżdża z Mińska, ale Mazowieckiego, opędza z pięć cieciówek, sprawnie delegując zadania, odpala mojemu sąsiadowi parę groszy za wyręczanie go w co cięższych robotach, a zwłaszcza w uprzątaniu śniegu.
Co słychać?
Wychodzę z psem na spacer, sąsiad z parteru uchyla okno i woła:
- Sąsiadko! Sąsiadko!
Myślę - coś opowiedzieć chce, może się dowiem, kto w sąsiedztwie ostatnio się nachlał i latał bez gaci, albo co mu "ta-nie-powiem-kto-z-góry-bo-s
- Co tam słychać, panie Andrzeju?
- Normalnie szkoda gadać, sąsiadko.
Pauza, dramatyczne zawieszenie głosu, stopniowanie napięcia.
- NIC nie słychać!
środa, 4 grudnia 2013
Nie dla mnie
Rozbija lód, laską czy tam kulą rozbija, wali naokoło. Lód cienki jak papier, ale wali z pasją. Obserwuję, w końcu pytam nieśmiało, bo nie jest to mój parkowy kolega. Raczej się nie lubimy, to wredny staruch jest, psa mojego nie lubi, bo ryby płoszy, jak do wody wchodzi. Oraz sra. A to, że zbieram psie kupy, nie pomaga. Bo kupy z kosza śmierdzą i tak. Ale pytam, dlaczego ten lód kruszy.
- To nie dla mnie, ja stary jestem. Ale chłopaki może przyjdą. Ten na przykład, co się znacie i gadacie ze sobą, widziałem. Albo ten drugi. Zanim będzie prawdziwy lód, to ja tu zrobię przy brzegu, że ryby podpłyną, po powietrze. Dziś, jutro, będę tłukł ten lód. Mam czas. Przyjdę rozbijać, trzy, cztery razy dziennie. Dla chłopaków, może przyjdą na ryby.
wtorek, 3 grudnia 2013
Wątroba
- Niuniek, z panią idziesz na spacer? Fajnie masz, pani dba o ciebie na starość. O mnie by tak kto zadbał. A wie pani, wątroba mnie coś boli.
-Wątroba nie może boleć, nie jest unerwiona, może to woreczek żółciowy? (Wiem, że wątroba nie boli, popełniłam tekst do magazynu prozdrowotnego, motto: "co mówi twoja wątroba:").
- A kto ją tam wie. Ale coś mnie boli, w tej okolicy. Ma prawo boleć. Zasłużyłem.
- Może piwo odstawić, panie Andrzeju?
- A pomoże? Niby tak, ale jak już boli, to po co? A w ogóle, to może od kiełbasy?
- Kiełbasa też mogła zaszkodzić, ale raczej piwo.
- To jak? Co jeść? Co pić? Niuniek, ciebie przynajmniej wątroba nie boli.
-Wątroba nie może boleć, nie jest unerwiona, może to woreczek żółciowy? (Wiem, że wątroba nie boli, popełniłam tekst do magazynu prozdrowotnego, motto: "co mówi twoja wątroba:").
- A kto ją tam wie. Ale coś mnie boli, w tej okolicy. Ma prawo boleć. Zasłużyłem.
- Może piwo odstawić, panie Andrzeju?
- A pomoże? Niby tak, ale jak już boli, to po co? A w ogóle, to może od kiełbasy?
- Kiełbasa też mogła zaszkodzić, ale raczej piwo.
- To jak? Co jeść? Co pić? Niuniek, ciebie przynajmniej wątroba nie boli.
Subskrybuj:
Posty (Atom)