poniedziałek, 2 czerwca 2014

A ile ma lat? O, to naprawdę staruszek

- A on ile ma lat? O, to naprawdę staruszek, biedak, ledwie chodzi. A moja ostatnia psina, suczynka, bokserka, umarła, kiedy miała 6 lat.
Na raka, dopowiadam w myślach, słyszałam tę historię kilkanaście, albo i kilkadziesiąt razy, ale wysłucham kolejny raz. Bardzo starsza pani, drobniutka, chudziutka, jak pajęczynka, pochyla się nad moim psem, który właśnie postanowił zrobić sobie odpoczynek.
- Miała przerzuty wszędzie, weterynarz powiedział, że naprawdę trzeba uśpić, żeby się nie męczyła, tak płakała już z bólu. One za krótko żyją, te nasze kochane psy, za krótko.
- A ja to miałem taką sukę, mądrą, złoto, nie pies. Przyjaciel, no, rodzina. Ale zachorowała, leczyliśmy, nic się nie dało zrobić, 8 lat miała, jaka to jest żałoba, jak po człowieku.
Owczarek niemiecki, dopowiadam w myślach, przerasowana suka, z chowu wsobnego, rak, stawy wysiadły i wątroba. Słyszałam tę historię kilkanaście, albo i kilkadziesiąt razy, ale wysłucham kolejny raz. Parkowy kolega, już przetrzeźwiały po porannym piwie, pochyla się nad moim psem, który właśnie postanowił zrobić sobie odpoczynek.
- Tak patrzę, chłopak ostatnio lepiej chodzi, daj mu Boże. Choć stawy kiepskie, widać. Ile ma lat? A, słuszny wiek.
- O, moja miłość idzie. Bo ja to wszystkie psy kocham. Najbardziej ich uszy, takie aksamitne. No, widzi pani, jak pan Andrzej mi pięknie pomaga. Ale tylko po południu. A rano ten intrygant przychodzi. Leń, intrygant, podlec i plotkarz. Raz przychodzi, raz nie, nie można niego liczyć. Albo mi rozłoży stojaki na warzywa albo i nie. Wtedy dzwonię po kryjomu po pana Andrzeja. Co zrobić, nie mam wpływu, szef ustala. No, co, kochany, uszy masz aksamitne i serce szczere. Gdybyś ty był moim szefem, to byśmy się dogadali.
- A ile ma lat? Bo widać, że stary, morda siwa, ale jak on się cieszy, jak do wody wejdzie. Tyle jego, oby jak najdłużej.
- Hau hau. Hau ał. Hał nie ał - mówi mała dziewczynka, z półtora roku, zawsze, kiedy się mijamy na podwórku, jej mama wyjaśnia, że ona boi się psów, ugryzł ją jeden, i to rodzinny, ale tego chyba się nie boi, widzi, że łagodny.
- Mogę pogłaskać? Że śmierdzi? Nie szkodzi, ja wszystkie psy kocham. Ale gdybym na panią choć oczy podniósł, to by do gardła skoczył, nie? Obrońca!
- Ja go znam, to jest świetny pies. Zawsze gadaliśmy z chłopakami o nim, nie do wiary, że to lablador. Lablador? Labrador? Jak to się mówi? I nie skrzyżowany z amstafem? A wygląda.

I tak codziennie, po drodze do parku, w parku, w drodze powrotnej, kiedy pies postanowi zrobić sobie odpoczynek. Przystają, zagadują, opowiadają swoje psie historie, niektórzy ci sami, co zawsze, te same opowieści, których po raz kolejny wysłuchuję, inni - przechodzący przypadkiem.




niedziela, 1 czerwca 2014

Też cię będzie stać


Park Sielecki. Przedwieczerz.
Od stawu daje mułem, od kościoła, przez otwarte witrażowe okna, snuje się woń kadzidła.
Ze stadionu na Łazienkowskiej dochodzi z oddali pogłos meczowych okrzyków plemiennych, dobywających się z tysięcy gardeł.
Z kościoła - wykonanie pieśni na dwa głosy żeńskie i dwa męskie, z towarzyszeniem dwóch gitar, skrzypiec i fletu poprzecznego. Z uwagi na niedostatki dykcji lub też złe nagłośnienie wyławiam jedynie refren, coś jakby "Pan niesie miłość".
Alejką idą oni. Środkiem ten wyraźnie najważniejszy; rzeźba, ale nie napakowany, ruchy płynne, jak u gibkiego drapieżnego zwierzaka, dres i obuwie sportowe, ale z najwyższej półki, żaden tam adidas, coś znacznie bardziej wyrafinowanego, czego nawet nie jestem w stanie rozpoznać. Znamy się z widzenia, z niedawnej akcji w obronie dawnego przedszkola i przyległego ogrodu przed zakusami dewelopera. Tańcował wtedy w rytm samby podczas parady wokół przedszkolnego ogrodu, wyginał śmiało ciało i śmiało pozował do zdjęć. No, zna chłopak swoją wartość. Już z daleka uśmiecha się do mnie, pozdrawia. Bo czemu nie. Po bokach - asysta. Jeden bardzo gruby, toczy się, z nogi na nogę. W wiszących szortach i białej koszulce z malutkim emblematem Legii, koszulka jak namiot, chyba w największym możliwym rozmiarze, a pod koszulką zwały się kolebią, żyją własnym życiem, poruszają się, jakby miał tam pod spodem kilka ruchliwych szczeniaczków. Też się znamy z widzenia, z festynów sieleckich. I mieszka po sąsiedzku, ulicę dalej. Więc również posyła coś na kształt porozumiewawczego uśmiechu. Drugiego z asysty, chuderlawego młodziaka w koszulce Everlast i marniutkich dresach ortalionowych nie kojarzę, ale może po prostu wyrósł, wybujał z dzieciaka niedawno, więc nie rozpoznaję.
Gruby w emocjach:
- Ten mój szef kazał mi jutro przyjść na 13:30, na drugą zmianę. A miała być pierwsza. Ja mam swoje plany, on tego w ogóle nie szanuje, kolejny raz. To ja go pierdolę, a zresztą wiem, że przyjdę tylko po to, żeby mnie wypierdolił. Nie przyjdę, pierdolę go.
- Nie przyjdziesz, wypłaty nie dostaniesz - tonuje emocje Ten Ważny.
- Pierdolę wypłatę, wszystko pierdolę - Bardzo Gruby robi się purpurowy na twarzy.
Dzwoni komóra Tego Ważnego. Ważny odbiera, oddaje piwo do potrzymania młodziakowi.
- No co tam? Naprawdę? To wbijamy, za chwilę jesteśmy. Tak, z browarem.
- Tomek. Na bucha zaprasza. Urodziny ma. I gest. Bo stać go. A ty idź do roboty jutro, poszukasz spokojnie innej. Też cię będzie stać. Spójrz na siebie, jak ty wyglądasz, ogarnij się i nie pierdol. A ty, Młody, słuchaj, i ucz się życiowo od starszych.