poniedziałek, 11 listopada 2013

Chłopaki





Chwila po 19:00, zataczam kolejne kręgi na Psim Polu, jak na spacerniaku, pies uparcie nie chce dokonać oczekiwanego zrzutu, słychać wycie suk, skręcających w Belwederską, nad głową buczy helikopter, marzną mi dłonie, ogólnie atmosfera mało sprzyjająca spacerom. Na rogu Psiego Pola stoją dwaj tubylcy, znani mi z widzenia. Jeden taki już bardziej ze stażem, twarz bruzdami poryta, w kolorycie pieczeni zbójeckiej, siwy wąs i takaż zmierzwiona czupryna, dość podgolić i mógłby bez specjalnej charakteryzacji grać jednego z kompanionów Kmicica, zajmuje się recyklingiem, sprawnie otwiera wszystkie śmietniki w okolicy i ładuje surowce wtórne do wózeczka. Drugi młodszy, ale już nie młodziak, trzydziestka na karczychu, ciała nabiera, dres w punktach newralgicznych opięty, fryzura praktyczno-higieniczna już siłami natury. Nasłuchują odgłosów marszu, bardzo wyraźnie dobiegających od skrzyżowania Gagarina i Belwederskiej.

- Ostro jest - stwierdza młodszy.
- No ostro. A ty nie na marszu?
- Nie, chłopaki namawiali, żeby iść podymić, ale Aśka mi nie pozwoliła. Dzieciaka masz, mówi, rodzinę, co się będziesz z psami szarpał. Ale jak zobaczyłem w telewizji, co się dzieje, to pomyslałem, po browara trzeba skoczyć na stację, bo zaraz te kurwy ogłoszą prohibicję.

środa, 6 listopada 2013

sieleckie donosy rzeczywistości

Sielce, Dolny Mokotów, Warszawa, 4 listopada 2013, taki obrazek na dzielni


1

- owies? jaki owies? ciastka idę kupić, co ona znowu wymyśla? ciastka chciała, stoję pod Cieślikowskim, niech powie, jakie ciastka, mogę wam zdjęcia wysłać, niech sobie wybierze, jaki pierdolony owies? okrężnica? sryca! ekolodzy z owsem już zamknięci, mogą być ciastka, owsa nie ma, jutro kupię owies, dziś niech żre ciastka stara wariatka, tak, będę za pół godziny, tak, paróweczki zdążyłam kupić, nie, owsa jej nie wysram, już jadę, pa!

2

nasze dzielniowe ot kiutiur czyli "Prosto z Paryża", pani wychodzi z przymierzalni pokazać się panu, który z mieszaniną rezygnacji i znudzenia przeglądał dział męski
- i jak wyglądam w tym żakiecie?
- a zapnij
- ale wtedy z tyłu mi sterczy i się opina, a z przodu tak jakoś zwisa, umierać pora
- to może załóż tył na przód?
- sam sobie załóż tył na przód
- i za to cię kocham, i tył, i przód

oklaski dla tych państwa poproszę

3

- bo ty musisz się zorganizować, z-o-r-g-a-n-i-z-o-w-a-ć, słyszysz, nie chlać od rana, tylko się zorganizować, rano się pracuje, chcesz, dam ci robotę, kafelki położysz, hydraulikę zrobisz, zarobisz, tylko się zorganizuj, ja nie mówię, żeby się nie napić, ale patrz na mnie, ja się organizuję, swoje wypiję, ale po robocie, jak człowiek, wszystko to kwestia organizacji, no, chyba, że tak zorganizuję, żeby się napić wcześniej, jak dziś

(na pana od organizacji trafiam często, jest bardzo zorganizowany, zwykle już przed południem, a najpóźniej koło 15:00)

piątek, 1 listopada 2013

Vitadela




"Pierwszą z brzegu jest knajpa "Ostatnie Pożegnanie", gdzie do obyczajów należy stosować w obliczu ropuchy - kamień, klinowi - przeciwstawiać inny klin, owocowi aguacate - jego pestkę, zaś wszelakiej żałobie - odpowiedni trunek.
Mały kieliszek po stracie przyjaciela, podwójny - za żonę lub rodzeństwo, potrójny - za rodziców lub dzieci, a potem już każda mała porcja podwaja się i potraja.[...] Zaś po każdej kolejce podają przekąski: "zaduszki" z przysmażanej czarnej fasoli, tego kawioru tropików, "wiecznoodpoczywanki" z wątroby szpikowanej zielonymi kiełkami cebuli, "rekwijemki" w postaci zupy rakowej, tak gęstej, że aż człowiek doznaje wrażenia, jak gdyby jadł kawałek żywej gąbki."

Wczoraj była walka z dynią i szatanem, "w ten czas zadumy i refleksji", dziś zaczęła się Fiesta de Los Muertos. Baloniki, szaszłyki, staniki. Świetlne miecze, rastaczapeczki, durnostojki i rzeczy całkiem praktyczne, wesoła muzyczka w tle. Oferta przycmentarna w tym roku była szeroka, jak chyba nigdy dotąd. Ale - właściwie dlaczego nie? Przecież to jedno z najważniejszych świąt w Polsce, święto rodzinnych spotkań, w gronie żyjących i umarłych. Podobno święto radosne, zwłaszcza Wszystkich Świętych. Po cholerę było to grzmienie o jedynie stosownym jego przeżywaniu czyli zadumie i refleksji? Na początku listopada zadumy i refleksji jest pod dostatkiem, choćby z uwagi na wybuch sezonowych zaburzeń afektywnych, związanych z niedoborem światła, ale też i z refleksją nad nieuchronnością przemijania, które to przemijanie tak wyraźnie i boleśnie widać na łysiejących z dnia na dzień drzewach.

"Tuż obok "Ostatniego Pożegnania", frontem do cmentarza, przysiadła knajpa "Jednodniowy Kwiat", spelunka pełna pijaków i much, zaopatrzona w następującą inskrypcję, wymalowaną na ścianie w charakterze reklamy:
"Jeśli koniecznie w trupa, to lepiej tu niż tam naprzeciwko"

Tak oto dziś celebrowanie życia wzięło górę nad celebrowaniem śmierci, która i tak nastąpi. "Póki się człek rucha, niestraszna Kostucha" (bez skojarzeń, poproszę). Jesienny karnawał - a karnawał zawsze był sposobem na przetrwanie trudnych okresów przejścia, choćby pór roku, wentylem bezpieczeństwa, który pozwalał upuścić trochę napięcia, strachu, wyjąć korek wzniosłości z tyłka.

"[...] każdy idący do toalety pożyczał w kasie maskę, albowiem w masce człowiek czuje się swobodniej, swobodniej dając upust cieczom, wiatrom, lawinom ciał stałych tudzież nawałnicom...
       Po każdym pogrzebie następowało tu przedstawienie, tak przynajmniej mogłoby się wydawać: bajka dla dzieci wystawiana przez zapłakanych żałobników, istna rewia diabłów, królów, aniołów, pajaców, psów, byków, kotów, małp, niedźwiedzi, a wszystko to razem w water knajpy "Pod Aniołkami", przy wtórze fonografu - tuby zakończonej dziobem morskiego ptaka - grającego bez ustanku "Namaluj mi Czarne Aniołki".
       Zdarzało się, iż był to zasmucony rodzic, blady, niepocieszony, który w masce Mefistofelesa pozbywał się swych fekalnych rogów.
       Lub babka, która folgowała swym trzewiom, śmiejąc się pod maską pajaca, jakkolwiek pod tym przebraniem opłakiwała właśnie śmierć wnuczka.
       Lub wuj, rozanielony ciężkim zadaniem, jakie przyszło mu spełniać, ukrywający twarz pod maską serafina".

W tym roku pod cmentarzami można było podjeść jak nigdy. Profanacja? Ciału strawa potrzebna, zwłaszcza, jeśli ktoś ma więcej grobów do odwiedzenia. Podoba mi się odwieczny wręcz obyczaj zabierania jedzenia na groby i ucztowania z bliskimi zmarłymi, w wielu miejscach do dziś funkcjonujący, ale nie w naszej obowiązującej zadumie i refleksji.

"Wszyscy pijacy, wzniósłszy w górę kielliszki, zaczęli wtórować Gołąbce. Byli to starzy bywalcy "Podrygów Kupidyna": woźnice karawanów, chudzi, o twarzach okolonych bakami, amatorzy ciemnego piwa - bo każdy inny napój stanowiłby dysonans wobec barwy ich uniformów, i pożeracze knapek z mortadelą - ażeby nawet w wyborze potraw zaznaczyć obecność śmierci.
     Don Chester krzyczał:
- Zmieńcie jej przynajmniej nazwę!
     Lecz jego głos tonął w chórze innych głosów wtórujących Gołąbce:
- Bo kieliszki pustkę nam wypełnią! Dawać szkło! Dawać szkło, chcemy życia użyć!
- I dlatego napełnijcie kieliszki! Dawać szkło, chcemy życia użyć!
- Więc zmieńcie jej przynajmniej tę nazwę - nalegał ślepiec - Żeby mi nikt tu więcej nie zamawiał mortadeli...Niech mówią vitadela!
- I dlatego napełnijcie kieliszki! Vitadela! Vitadela!"

wszystkie cytaty pochodzą z książki "Bolesny piątek" Miguela Angela Asturiasa, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1980