Na wieczornym spacerze pies na pierwszy odpoczynek ułożył się zaraz po wyjściu z klatki, dając tym samym znak, że spacer w pełnej wersji do Parku Sieleckiego jest poza zasięgiem jego dzisiejszych możliwości. Został więc spacer techniczny na pobliskie Psie Pole, ziemię niczyją, od lat pełniącą funkcję psiej sralni i pijalni napojów orzeźwiających, na której od kilku miesięcy stoi w kątku siłownia plenerowa.
Idziemy więc, łapa za łapą, zaliczamy kolejne odpoczynki, mijamy ćwiczących dzielnie, pomimo duchoty, dochodzimy w końcu do strefy zrzutu. A tam - mój parkowy kolega, z którym czasem gadamy o życiu i o łowieniu ryb, pan Andrzej, członek nieformalnego sieleckiego kółka wędkarskiego. Stoi, pali.
- Dobry wieczór pani. Gorąc, co?
- Gorąc.
- Męczy się?
- Męczy.
- Gorąc.
- Męczy się?
- Męczy.
Za szczerbatym ogrodzeniem przelatuje radośnie rozchichotana horda okolicznych dzieweczek. Przodem te trochę starsze, co to już w zeszłym sezonie zdążyły z pąka zamienić się w kwiat, za nimi te właśnie się zamieniające. Czasem jeszcze wiszą na podwórkowym trzepaku, ale częściej przesiadują w kącie podwórka i palą szlugi z kawalerami. No, więc mija nas wesoła, kolorowa gromadka; te starsze, na czele, idą dumnie i godnie, w milczeniu, te młodsze poszturchują się i rzucają kurwami, przeplatanymi wybuchami perlistego śmiechu.
- Do kebaba idą na wieczór. Te hormony! O, patrzy pani - jeż.
- Jaki jeż? Gdzie ten jeż?
- Tam, koło psa. Nieboszczyk.
- Trzeba go stąd zabrać, jeszcze po ciemku jakiś pies na niego wejdzie łapą, albo człowiek w odkrytych butach, pan popilnuje mojego psa, ja szybko polecę po łopatę, zaraz będę z powrotem, pan poczeka moment.
- Nigdzie pani nie leci w taki gorąc. Ma pani woreczek? Bo pani zawsze przecież ma, na psią kupę. Da pani. O, tak wywinę, widzi pani? I podłożę, za uszy odwinę, jak z psią kupą, bez dotykania. I już, elegancko.
- Ale ja skoczę po tę łopatę, trzeba biedaka zakopać.
- Nie ma co skakać, trzeba się oszczędzać. Wrzucę go do śmietnika, kubły pełne, jutro wywiozą. Jemu i tak już wszystko jedno, a pani jeszcze dostanie jakiegoś porażenia z tego gorąca. To ja już pójdę, wrzucę go po drodze do kubła i spać pójdę, bo tego gorąca nie idzie wytrzymać. Wyśpię się, wstanę o świcie, pójdę posiedzieć z wędką w parku, wtedy jeszcze jest czym oddychać. Wpadnie pani z psem, i jemu będzie rano lżej, pozostałe chłopaki też będą, to pogadamy.
- Jaki jeż? Gdzie ten jeż?
- Tam, koło psa. Nieboszczyk.
- Trzeba go stąd zabrać, jeszcze po ciemku jakiś pies na niego wejdzie łapą, albo człowiek w odkrytych butach, pan popilnuje mojego psa, ja szybko polecę po łopatę, zaraz będę z powrotem, pan poczeka moment.
- Nigdzie pani nie leci w taki gorąc. Ma pani woreczek? Bo pani zawsze przecież ma, na psią kupę. Da pani. O, tak wywinę, widzi pani? I podłożę, za uszy odwinę, jak z psią kupą, bez dotykania. I już, elegancko.
- Ale ja skoczę po tę łopatę, trzeba biedaka zakopać.
- Nie ma co skakać, trzeba się oszczędzać. Wrzucę go do śmietnika, kubły pełne, jutro wywiozą. Jemu i tak już wszystko jedno, a pani jeszcze dostanie jakiegoś porażenia z tego gorąca. To ja już pójdę, wrzucę go po drodze do kubła i spać pójdę, bo tego gorąca nie idzie wytrzymać. Wyśpię się, wstanę o świcie, pójdę posiedzieć z wędką w parku, wtedy jeszcze jest czym oddychać. Wpadnie pani z psem, i jemu będzie rano lżej, pozostałe chłopaki też będą, to pogadamy.