środa, 27 listopada 2013

"Oczko" na Sielcach




Policzyłam i wyszło mi, że w sierpniu stuknęło „oczko” od czasu, kiedy zamieszkałam na Sielcach. Już pierwszej nocy folklor lokalny mi się objawił, kiedy to obudził mnie kobiecy głos, zdarty i monotonny: "Ty kurwo jebana, zabiję cię, chuju, ty kurwo jebana, chuju, kurwo jebana, zabiję cię, kurwo jebana, ty chuju, zabiję cię, kurwo jebana...." - i tak ad infinitum. Już dniało, pawie z Łazienek wrzeszczały, wyjrzałam przez balkon. Wokół domu ganiali się pani z panem, a dokładnie, pani goniła pana, wspomnianego Kurwę Jebaną, jak od tej pory go nazywaliśmy. Kurwa Jebana mieszkał ze swoją narzeczoną-wariatką w domu naprzeciwko. Wariatka od czasu do czasu postanawiała zabić Kurwę Jebaną, Kurwa Jebana od czasu do czasu próbował wypchnąć narzeczoną przez okno z drugiego piętra. Ta jednak, choć wzrostu mizernego - a może właśnie dlatego, to tak, jak w dżudo, mali dobrze podobno potrafią dobrze zaprzeć się w matę i są nie do ruszenia - silna była i wczepiona w futrynę wrzeszczała: "Zabije mnie ten chuj, kurwa jebana, zabije mnie". Z raz wezwałam policję, ale jak im podałam adres i powiedziałam, co się dzieje, to wytłumaczyli mi, że on tak od lat i jeszcze jej nigdy nie wypchnął. Narzeczoną od czasu do czasu zabierali do domu wariatów, skąd wracała ze schludnym jeżykiem na głowie, zapuchnięta od leków, tak, że wyglądała jak ludzik Michelina, do tego najczęściej chadzała w srebrnej, poprzecznie pikowanej kurtce i w takoż srebrnych pikowanych butach do pół łydki, no, ludzik z opon. Jeżyk odrastał jej na sztorc we wszystkich kierunkach, a kiedy tworzył aureolę, narzeczona znów lądowała w wariatkowie. Któregoś razu już nie wróciła, a Kurwa Jebana doczekał się eksmisji. Nie chciał jednak mieszkać w socjalnym mieszkaniu gdzieś na Siekierkach, on był chłopak z Sielc, wracał więc i koczował po klatkach, czasem spał w Łazienkach, zapadał w komysze w wysokiej trawie. Rano siadywał zwykle na przystanku, zajadając bułkę, rwał ją na kawałki i skrapiał spirytusem salicylowym albo wodą brzozową. Latem zbierał mirabelki, zgniatał je i zalewał wodą w plastikowej butelce po wodzie mineralnej, stawiał na słońcu na daszku śmietnika i czekał, aż się zmacerują i puszczą procenty. Kiedyś złamał nogę, kuśtykał jakiś czas z gipsem, aż w końcu zdjął go sobie sam, bo niewygodnie mu było, usiadł na ławeczce na przystanku i rezał cały dzień ten gips jakąś zardzewiałą piłą wzdłuż, tak, że powstało coś w rodzaju ortezy, gipsowa skorupa, którą sobie czasem przywiązywał sznurkiem, jak go noga bolała. Kurwa Jebana miał tak pod sześćdziesiątkę, co wiem, bo chodził do podstawówki z właścicielką mojego mieszkania. To znaczy, zaczynał z nią edukację, bo potem kiblował po dwa lata w każdej klasie: „Jasio do nauki się nie garnął, zdolności nie miał i tylko łobuzerka mu była w głowie”. Wyglądał na więcej, zwłaszcza, jak się nie golił i nie strzygł, a raczej, kiedy od dłuższego czasu w jakimś przytułku nikt go nie ogolił i nie ostrzygł. Przypominał złośliwego, przerośniętego krasnoludka. Albo Mikołaja Coca Coli, tylko chudszego, bo z czasem jakoś tak zasychał i zapadał się  i malał w sobie. Miał szczególne wyczucie stylu - ubrania, które przywoził z Caritasu to były wyżyny szyku, zwłaszcza zimowe kreacje: damskie futro do ziemi, z ogromnym kołnierzem, wcięte w talii, z kloszowym dołem, płaszczyk z tweedu w jodełkę z pelerynką, a la Sherlock Holmes, wściekle zielona dwurzędówka, w odcieniu jadowitej teutońskiej zieleni z lat 60., ze złotymi guzikami wielkości spodków, umieszczonymi, gdzie się tylko dało, w dwóch rzędach z przodu, na pagonach, na mankietach i na patce z tyłu, z kołnierzem z nutrii, w którym to okryciu Kurwa Jebana tonął po prostu, musiało należeć poprzednio do jakiejś walkirii-olbrzymki. A do tego, poza licznymi torbami plastikowymi, obowiązkowo teczka. Teczki lubił osobliwie, trunki takie, jak spirytus salicylowy czy woda brzozowa albo denaturat zawsze nosił w teczce, porządnie poustawiane. Ach, i te nakrycia głowy! Zwłaszcza ogromna papacha z jenotów, spod której widać było tylko siwą brodę! I kapelusze – czekoladowy, damski, z ogromnym, fantazyjnie opadającym rondem, czarna fedora, skórzany australijski ranger. Albo włóczkowa czapka-skarpeta, prekursorsko noszona ze zwisem w tył, jak dzisiejszy model hipsterski.
Kurwa Jebana chłopakiem z Sielc był i potrafił śpiewać, oj, jak potrafił. Głos miał pijacko zdarty, ale czysty i mocny, dykcję, mimo braków w uzębieniu, świetną, a interpretację – przejmującą na wskroś, choć bez sentymentalnych nut i bez dramatyzowania. Kiedyś jechałam z nim autobusem 180, zapewne udawał się do Caritasu, na Smoczej czy Pawiej, po kolejne kreacje. Siedział na stopniach i śpiewał "Czarną Mańkę", zwrotka po zwrotce, chyba ze 40 zwrotek. Nie znalazłam nigdzie tak obszernej wersji. Kiedy zobaczyłam w filmie o Grzesiuku, jak pan Sylwek z Kapeli Czerniakowskiej wyjaśnia Alexowi Kłosiowi, na czym polega taki sposób śpiewania, żeby nie wyszedł z tego Grzesiuk bez jaj, przypomniał mi się Kurwa Jebana i jego „Czarna Mańka”. Takiej warsiaskiej synkopy nawet Grzesiuk nie umiał.

http://patrz.pl/filmy/grzesiuk-chlopak-z-ferajny-1 - o, tu film, około trzeciej minuty.

Kurwa Jebana od lat w ciemnym grobie leży, a ja wciąż słyszę tę „Czarną Mańkę”, nieustannie żałując, że w jej porę nie nagrałam.