Policzyłam
i wyszło mi, że w sierpniu stuknęło „oczko” od czasu, kiedy
zamieszkałam na Sielcach. Już pierwszej nocy folklor lokalny mi się objawił, kiedy to obudził mnie
kobiecy głos, zdarty i monotonny: "Ty kurwo jebana, zabiję
cię, chuju, ty kurwo jebana, chuju, kurwo jebana, zabiję cię,
kurwo jebana, ty chuju, zabiję cię, kurwo jebana...." - i tak
ad infinitum. Już dniało, pawie z Łazienek wrzeszczały, wyjrzałam
przez balkon. Wokół domu ganiali się pani z panem, a dokładnie,
pani goniła pana, wspomnianego Kurwę Jebaną, jak od tej pory go
nazywaliśmy. Kurwa Jebana mieszkał ze swoją narzeczoną-wariatką
w domu naprzeciwko. Wariatka od czasu do czasu postanawiała zabić
Kurwę Jebaną, Kurwa Jebana od czasu do czasu próbował wypchnąć
narzeczoną przez okno z drugiego piętra. Ta jednak, choć wzrostu
mizernego - a może właśnie dlatego, to tak, jak w dżudo, mali
dobrze podobno potrafią dobrze zaprzeć się w matę i są nie do
ruszenia - silna była i wczepiona w futrynę wrzeszczała: "Zabije
mnie ten chuj, kurwa jebana, zabije mnie". Z raz wezwałam
policję, ale jak im podałam adres i powiedziałam, co się dzieje,
to wytłumaczyli mi, że on tak od lat i jeszcze jej nigdy nie
wypchnął. Narzeczoną od czasu do czasu zabierali do domu wariatów,
skąd wracała ze schludnym jeżykiem na głowie, zapuchnięta od
leków, tak, że wyglądała jak ludzik Michelina, do tego
najczęściej chadzała w srebrnej, poprzecznie pikowanej kurtce i w
takoż srebrnych pikowanych butach do pół łydki, no, ludzik z
opon. Jeżyk odrastał jej na sztorc we wszystkich kierunkach, a
kiedy tworzył aureolę, narzeczona znów lądowała w wariatkowie.
Któregoś razu już nie wróciła, a Kurwa Jebana doczekał się
eksmisji. Nie chciał jednak mieszkać w socjalnym mieszkaniu gdzieś
na Siekierkach, on był chłopak z Sielc, wracał więc i koczował
po klatkach, czasem spał w Łazienkach, zapadał w komysze w
wysokiej trawie. Rano siadywał zwykle na przystanku, zajadając
bułkę, rwał ją na kawałki i skrapiał spirytusem salicylowym
albo wodą brzozową. Latem zbierał mirabelki, zgniatał je i
zalewał wodą w plastikowej butelce po wodzie mineralnej, stawiał
na słońcu na daszku śmietnika i czekał, aż się zmacerują i
puszczą procenty. Kiedyś złamał nogę, kuśtykał jakiś czas z
gipsem, aż w końcu zdjął go sobie sam, bo niewygodnie mu było,
usiadł na ławeczce na przystanku i rezał cały dzień ten gips
jakąś zardzewiałą piłą wzdłuż, tak, że powstało coś w
rodzaju ortezy, gipsowa skorupa, którą sobie czasem przywiązywał
sznurkiem, jak go noga bolała. Kurwa Jebana miał tak pod
sześćdziesiątkę, co wiem, bo chodził do podstawówki z
właścicielką mojego mieszkania. To znaczy, zaczynał z nią
edukację, bo potem kiblował po dwa lata w każdej klasie: „Jasio
do nauki się nie garnął, zdolności nie miał i tylko łobuzerka
mu była w głowie”. Wyglądał na więcej, zwłaszcza, jak się
nie golił i nie strzygł, a raczej, kiedy od dłuższego czasu w
jakimś przytułku nikt go nie ogolił i nie ostrzygł. Przypominał
złośliwego, przerośniętego krasnoludka. Albo Mikołaja Coca Coli, tylko chudszego, bo z czasem jakoś tak zasychał i zapadał się i malał w sobie. Miał szczególne
wyczucie stylu - ubrania, które przywoził z Caritasu to były
wyżyny szyku, zwłaszcza zimowe kreacje: damskie futro do ziemi, z
ogromnym kołnierzem, wcięte w talii, z kloszowym dołem, płaszczyk
z tweedu w jodełkę z pelerynką, a la Sherlock Holmes, wściekle
zielona dwurzędówka, w odcieniu jadowitej teutońskiej zieleni z lat 60., ze
złotymi guzikami wielkości spodków, umieszczonymi, gdzie się tylko
dało, w dwóch rzędach z przodu, na pagonach, na mankietach i na patce z
tyłu, z kołnierzem z nutrii, w którym to okryciu Kurwa Jebana
tonął po prostu, musiało należeć poprzednio do jakiejś
walkirii-olbrzymki. A do tego, poza licznymi torbami plastikowymi,
obowiązkowo teczka. Teczki lubił osobliwie, trunki takie, jak
spirytus salicylowy czy woda brzozowa albo denaturat zawsze nosił w teczce, porządnie poustawiane. Ach, i te nakrycia głowy! Zwłaszcza
ogromna papacha z jenotów, spod której widać było tylko siwą
brodę! I kapelusze – czekoladowy, damski, z ogromnym, fantazyjnie
opadającym rondem, czarna fedora, skórzany australijski ranger.
Albo włóczkowa czapka-skarpeta, prekursorsko noszona ze zwisem w tył, jak
dzisiejszy model hipsterski.
Kurwa
Jebana chłopakiem z Sielc był i potrafił śpiewać, oj, jak
potrafił. Głos miał pijacko zdarty, ale czysty i mocny, dykcję,
mimo braków w uzębieniu, świetną, a interpretację –
przejmującą na wskroś, choć bez sentymentalnych nut i bez
dramatyzowania. Kiedyś jechałam z nim autobusem 180, zapewne udawał
się do Caritasu, na Smoczej czy Pawiej, po kolejne kreacje. Siedział
na stopniach i śpiewał "Czarną Mańkę", zwrotka po
zwrotce, chyba ze 40 zwrotek. Nie znalazłam nigdzie tak obszernej
wersji. Kiedy zobaczyłam w filmie o Grzesiuku, jak pan Sylwek z
Kapeli Czerniakowskiej wyjaśnia Alexowi Kłosiowi, na czym polega
taki sposób śpiewania, żeby nie wyszedł z tego Grzesiuk bez jaj,
przypomniał mi się Kurwa Jebana i jego „Czarna Mańka”. Takiej
warsiaskiej synkopy nawet Grzesiuk nie umiał.
http://patrz.pl/filmy/grzesiuk-chlopak-z-ferajny-1 - o, tu film, około trzeciej minuty.
Kurwa
Jebana od lat w ciemnym grobie leży, a ja wciąż słyszę tę
„Czarną Mańkę”, nieustannie żałując, że w jej porę nie
nagrałam.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńa nie mowilam, ze Dodo jest dobrym duchem Dolnego Mokotowa?
OdpowiedzUsuń