Po dniu siedzenia w domu i rozgrzewania wyziębłych kolanek uznałam, że jestem gotowa do zmierzenia się z żywiołami. Wkładając z rezygnacją kolejne warstwy odzienia spodniego i wierzchniego myślałam o oficerze carskim, którego historię przypomniała mi moja przyjaciółka zeszłej zimy przy okazji mojego wyrzekania na to, że zima polega na ubieraniu się i rozbieraniu i tak w kółko. A może to było dwie zimy temu? Wszystko jedno, ja wyrzekam każdej zimy. Otóż ów oficer pewnego dnia, rażony świadomością monotonii i jałowości swego życia, sprowadzającego się do tego, że codziennie rano zapina i co wieczór rozpina te same guziki tego samego munduru, palnął sobie w łeb z rewolweru z rozpaczy. Żadna z nas nie pamięta, u kogo jest ta opowieść. Jest może na sali znawca literatury rosyjskiej?
Na podwórku mój sąsiad z parteru zgarniał opad szuflą i na mój widok zakrzyknął:
- Nie solę, widzi sąsiadka, że nie solę?
- Widzę, panie Andrzeju, pięknie pan poodgarniał - nauka nie poszła w las, od lat mu truję dupę, żeby nie solił.
- Żeby nie było, że solę, to Ten soli. Ale Tego nie ma, już od czwartku się nie pokazał. I ja za niego zapieprzam tutaj, na posesji obok i jeszcze na Stępińskiej i na Gagarina. Za 20 złoty mam tak robić? A jak go proszę, żeby dał choć na fajki, to nigdy nie ma pieniędzy. A w ogóle to wie pani co? Jak mi jeszcze raz ktoś powiesi na drzwiach kartkę, że u mnie śmierdzi, to normalnie kopnę w dupę.
- A kto powiesił?
- Pewnie Ta z Góry. Albo ta młoda nawiedzona. Że psem śmierdzi. I to kolejny raz.
- Psem faktycznie trochę śmierdzi - po prawdzie, to nawet cuchnie, ale mój pies też śmierdzi, więc tego aż tak nie zauważam, a zresztą nowy pies pachnie fiołkami w porównaniu z poprzednim.
- I jeszcze napisała, że mam nie smażyć cebuli, bo smród na całej klatce. A ja żadnej cebuli nie smażyłem. Pójdę z tym do administracji, przecież jest ta cholerna kamera na klatce, nad moimi drzwiami, niech mi pokażą, kto te kartki wiesza.
W parku w kopnym śniegu skonstatowałam, że należy do pełni zimowego rynsztunku wygrzebać stuptuty. Oraz pomyśleć o czymś na kształt puchowych jasieczków na kolana. Zwłaszcza, jak się ma psa, który na śniegu wpada w ekstazę i nie daje się wyciągnąć do domu. Już prawie mi się udało, kiedy ujrzał swoją labradorczą znajomą i z napędem na cztery łapy, wzmacnianym siłą starczego uporu, ruszył w jej stronę. Oni właściwie nie bawią się ze sobą, raczej obok siebie, bo ona jest mało interaktywna, interesuje ją tylko patyk i jest niestrudzona w aportowaniu. Jej właścicielka, mocno starsza pani, jest równie niestrudzona w rzucaniu. Dziś jednak był pewien problem, gdyż jedyny patyk w okolicy był raczej drągiem, ciężkim i mało poręcznym do rzucania. Udało mi się, pomimo wydatnej pomocy pary labradorów, przełamać drąg na dwa mniejsze, natychmiast pochwycone przez psy.
Z panią spotykamy się dość często; wiem już, że miała psy przez całe życie, poczynając od pieska, którego jako dziewczynka wyniosła z Powstania. I że po śmierci poprzedniego psa nie chciała brać kolejnego, z uwagi na swój wiek. I dopóki żył jeszcze jej kot, Asmodeusz, to skutecznie się opierała swoim dzieciom, które namawiały ją na psa. Bo Asmodeusz był już stary i nie byłby zachwycony nowym psem w domu. Ale kiedy umarł Asmodeusz, dzieci uznały, że nie ma już wymówki i że musi wziąć psa, bo bez psa energia ją rozniesie. A wnuki nazywają ją "babcia-komandos".
zbieranie chrustu na zimę |
- Dbają o nas te nasze psy, żebyśmy były w formie. Gdyby nie ona, to pewnie bym dziś nie wyszła, a jest całkiem nieźle, wiatru tu nie ma, mróz zelżał, nawet blade słonko przegląda nieśmiało. Zawsze powtarzam, że psy powinno się przepisywać na receptę, dla zdrowia fizycznego i psychicznego.
przez chwilę bawili się razem, a właściwie ustalali, który kawałek drąga jest czyj |
Wreszcie, po jakiejś godzinie, mój pies i jego koleżanka padli i oddawali się przerabianiu patyków na pulpę drzewną. Udało mi się przekonać psa do powrotu do domu (z półdrągiem w paszczy, a jakże). Koleżanka została i z nową energią latała po patyk, który babcia-komandos rzucała niezmordowanie.