I co z tego, że z tyłu jest ambasada Korei Północnej? Oraz tak zwane ruskie bloki, te zamieszkałe i te opuszczone, w których jest ponoć burdel, a tak naprawdę chyba tylko kasyno. Czy inny prywatny klub do hazardowania się. I co z tego, że walają się tu śmieci, przywożone przez eleganckie paniusie, w korpo mundurkach, a czasem w odzieży dresikowej, z tych dizajnerskich dresów, szara melanżowa dzianina, kroju strukturalnego, wskazująca na poziom lub i trzy wyżej, pracę z domu, walić korpo, podjeżdżają wypasionymi brykami, myk! i woreczki siuup!. Oraz przez eleganckich panów, garniturki, lub casual dyskretna elegancja, a pod tym staranna, acz nie nazbyt ostentacyjna rzeźba, bryki większe, worki pojemniejsze, a czasem i stary materac. Zieleń wszystko zarośnie, zakryje, pochłonie. Cóż, że 1/3 zajęła ulica, po cholerę zrobiona, skoro nie ma dalszego ciągu trasy przez skarpę wiślaną. Może kiedyś będzie, pewnie niedługo. I zabudują te moje Dzikie Pola, jest już piękny projekt. Póki co - nie. Został kawałek rojstów, porośniętych mimozowymi gajami, na wysokość człowieka, winoroślą, pnącą się po drzewach, są strawberry fields, z doskonałą odmianą starodawnych ananasówek, które dziczeją, rodzą coraz mniejsze owoce, o coraz bardziej skoncentrowanym smaku. Widać ślady byłych działek - a to marcinki, a to łany mięty, a to zakwitną irysy. I są wiśniowe sady. I pozostałości plantacji porzeczek. I szkielet umarłego domu z szalejącymi bzami wokół, jak jest bzowa pora.
Są bażanty, piłujące dzioby, jakby ktoś ostrzył nożyczki, zasiadające ze zwisającymi ogonami wysoko na drzewach, a czasem pomykające w mimozowych/nawłociowych korytarzach o przedwieczerzu; niekiedy pies spłoszy stadko kuropatw albo podsypiającego bezdomnego. Bezdomni przychodzą tu też opalać kable z osłonek. Parki orientacji wszelakiej również korzystają z krzaczorów i podściółki traw jedwabistych. Nad rojstami krążą pustułki, mieszkające w ruskich blokach w kotłowniach gazowych na dachu. Krążą, krążą, i nagle - bach, pikują w dół, porywają nornicę czy kreta.
Ale teraz, tam, gdzie rosną mimozy oraz łąkowe rośłiny, rośnie śnieg. Chodzimy ostatnio częściej z psem na Dzikie Pola, bo jest chłodno, pies da radę dojść i się cieszy, lubi tam być. Kroczyć z przodu, być zwiadowcą, wiedząc jednocześnie, że człowiek, małpa wyprostowana, ogarnia sprawę z góry i z szerszej perspektywy. Ostrzega krótkim hau!, kiedy dostrzeże coś niezwykłego, pyta, czy ma zareagować. Teraz, zimą, dzieje się niewiele. Napotykamy głównie psy z ruskich bloków - zadbane, świetnie wychowane, championów wszellkich wystaw. Tych nowych nie znam, kiedyś była pudliczka brązowa, z tych największych pudli, która zgarniała medale na wszystkich polskich wystawach za najpięknięjszego psa, była też wspaniale zbudowana, łagodna, z dziećmi chowana amstaffka Daisy ("Dejzi, zuby fe!"). Teraz są nowe, spotykają się w tych tunelach mimozowych, czasem warkną, ale walki nie ma, mijają się w mrożnej mgle, tak sobie chodzimy mimo, szadż na mimozach.
coraz piękniej piszesz. i zdjęcia jak zwykle przepiękne. dzięki.
OdpowiedzUsuńa czemu tam są ruskie bloki?
OdpowiedzUsuńBo u nas to były, jak i w Legnicy, koszary, pierwsza linia frontu. A u was?
I czy te ruskie bloki wciąż są przez Rosjan zamieszkane, te, co są zamieszkane?
Moje dzikie pola były kiedyś piękną łąką, zmeliorowane i niekoszone zarosły trzciną, wiązówką, wierzbą, śmieci w nich co niemiara, ścieżki wyłożone dywanami, coby przejść na działki. Obraziłam się i nie chodzę, mam w głowie łąkę wciąż. Jakbym miała psa, to bym musiała, bo gdzie.
W ruskich blokach mieszkają pracownicy ambasady, ci pomniejsi, biura radcy handlowego i tacy tam różni, z obsługi różnych placówek rosyjskich. Jeden kompleks jest zamieszkany, drugi stoi pusty. I w tym drugim własnie coś się dzieje, nikt dokładnie nie wie, co.
OdpowiedzUsuńMoje dziekie pola miały część bardziej łąkową tam, gdzie została zbudowana ulica, reszta zarasta nawłocią, krzakami.