Dziś był. Dzień idealny.
Tylko te ostatnie liście, błyskające na topoli.
Tylko ten koniec października.
Poza tym just a perfect day.
"The Beach Boys czekali dnia, kiedy znów pokochasz, The Beatles czekali, bo przeminą łzy, a Lou Reed czekał na swojego dilera. Stał na skrzyżowaniu 125. i Lexington Avenue i czuł się tak, jakby właśnie zdechł. W kieszeni miał 26 dolarów. Wystarczy. Czekał, bo już dłużej nie mógł. I oto nadchodzi. Ubrany na czarno, w kapeluszu. Ma towar. Będzie lepiej. Będzie dobrze. Przynajmniej do jutra, kiedy znów umrze. Pomylił się o 46 lat i osiem miesięcy."
"Taki był Lou Reed i nie ma sensu udawać, że był inny: łatwiejszy, wznioślejszy, bardziej okrzesany. Jeśli po śmierci zaczniemy go wybielać, pogrzebiemy tylko jego wspaniałe dziedzictwo. Dorobek faceta, który nie chodził na układy, nie uśmiechał się w telewizjach śniadaniowych i prawdopodobnie nie wiedział, co oznacza skrót PR. Człowieka, który dzięki swej artystycznej odwadze zdobywał najwyższe szczyty i tak imponująco się z nich strącał. Pewnie ta sama odwaga sprawiła, że zaprzyjaźnił się z Vaclavem Havlem. Pewnie ta sama odwaga sprawiła, że w swoim największym hicie śpiewał o seksie oralnym."
tu cały tekst:
http://tygodnik.onet.pl/wwwylacznie/lou-reed-nie-zyje/8qj25
To był dzień idealny. Walić koniec października i ostatnie liście na topoli.
Zdjęcie w tle z facebookowego profilu TP:
Carpe that fucking diem.
hej, Dodo, let's walk on a wild side...
OdpowiedzUsuńwczoraj, tak, perfect day, a dziś zmarł inny perfect guy...
tak, inny perfect guy...kolejny, przy okazji śmierci którego myślę, że coś się kończy, ale jakoś nie widzę, żeby coś się zaczynało
Usuń