niedziela, 26 października 2014

My, Słowianie




Miałam swojego local butcher - sklep mięsny ulicę dalej, rodzinną firmę, gdzie pracownicy byli jak rodzina, a sprzedawczynie znały swoich klientów. Klienci też się znali z widzenia. Kiedy nie było kolejki, można było pogadać o życiu czy wymienić się plotkami z dzielni. A białą kiełbasę robili na miejscu, na bieżąco, kilka razy dziennie. Miałam - bo w miejsce sklepu, który działał przez 60 lat, jest teraz od lutego Carrefour Express. Zło. Dziś przypomniał mi się ten sklep, kiedy, przechodząc koło podwórkowego śmietnika, zobaczyłam, jak jedna ze sprzedawczyń z Carrefoura wrzuca wielki karton do pojemnika ze śmieciową mieszanką, zamiast do "segregowanych suchych". Zapytałam grzecznie, dlaczego nie umieści go w odpowiednim pojemniku.

- Po co? Oni potem i tak wszystko razem wrzucają, ci śmieciarze. A jak wrzucę z innymi śmieciami, to namoknie i nie będzie kusił  tych lumpów, co to buszują po altankach śmietnikowych i wygrzebują puszki i makulaturę. I nie pani interes, co gdzie wrzucam.

Wobec zamknięcia przez panią drogi do dyskusji zamilkłam i przypomniałam sobie pewną rozmowę z dawnego sklepu mięsnego, sprzed ponad roku. Tego dnia właśnie nie było kolejki, więc tak sobie rozmawiałyśmy z paniami o pogodzie, o dzikach na Białołęce i o planowanych nowych opłatach za wywóz śmieci. Był to maj, nowe zasady miały wejść od lipca, temat był gorący. Na hasło "śmieci" wychynął z zaplecza pan Janek, który zajmował się rozbiorem mięsa (tak, przyjeżdżały tu półtusze i były dzielone na miejscu). Pan Janek wyglądał jak nastroszony siwy bóbr z oczami w kolorze spłowiałego błękitu i siwymi krzaczastymi brwiami. Czasem pomagał przy sprzedawaniu, sypał żarcikami, szczerząc te swoje wielkie zęby dużego gryzonia - jeden z tekstów z jego zasobów stylu formularnego: "Jest pięknie? Prawda? Nikt tak pani nie przerżnie jak ja, fachowo" (powtarzany za każdym razem przy wręczaniu przepiłowanej na pół wielkiej kości szpikowej). Temat śmieci wyraźnie nakręcił pana Janka.

- Będziemy mieć jak w Szwecji, pół kuchni to pojemniki na te wszystkie rodzaje śmieci. 


Panie sprzedawczynie pokiwały głowami, ja stwierdziłam, że segregacja to fajny pomysł, tylko obawiam się, jak to wyjdzie w rzeczywistości i że dobrze by było, żeby wyszło tak, jak w Szwecji.


- Nie wyjdzie! W Szwecji wyszło, a tu nie wyjdzie. Jedni będą segregować, inni nie, a i tak na koniec wszystko zwalą na kupę. A czemu? Bo Polacy lubią burdel, i tyle. Taka nasza natura Słowianina - pijaka i skurwysyna. O, proszę, jak mi się pięknie powiedziało, i do rymu. Slowo daję, właśnie w tej chwili to wymyśliłem. Chociaż co z nas za Słowianie, jak nas pół świata w historii przeleciało, geny mieszały, takie z nas kundle. Ale słowiański burdel w nas został, zobaczy pani, wspomni pani moje słowa.



No, to wspomniałam. Pani wrzucająca karton do "zmieszanych" wprawdzie nie wyglądała na pijaka, na skurwysyna też nie, ale kto wie?

* Na zdjęciu szyld z dawnego mięsnego, z którym dzieliliśmy śmietnik. Umieścił go tu pan Andrzej z parteru, kiedy likwidowano w lutym sklep. Jakiś czas tak wisiał, na smutną rzeczy pamiątkę.

piątek, 26 września 2014

Ale to jeszcze nic


- sąsiadko, poratujesz fajeczką - z ciemności podwórka wyłania się niejaki Marysia

- a mogę dwie? dzięki, kochana, zdrówka życzę, bo to najważniejsze, co, patrzysz na tę moją wielką czapkę? jeszcze muszę ją nosić, choć już mi się goją te strupy na głowie, a wiesz, sąsiadko, jak to się stało? śniło mi się, że mnie głowa swędzi i podrapałem się do krwi, budzę się, a tu rany na łbie i cała poduszka we krwi, krew wszędzie, ale to jeszcze nic, kiedyś mi się śniło, że naga kobieta do mnie wyszła z wyłączonego telewizora, to się z przejęcia obudziłem, a potem znów przysnąłem, to ona wróciła do tego telewizora i tam znikła, ale to jeszcze nic, najgorsze to było, jak mi się śniło, że jestem rowerem w górach, takim małym damskim składakiem i lecę w przepaść, wiem, że już po mnie i nic nie mogę zrobić, to był strach, kochaniutka, mówię ci, bo że ktoś mi odgryza rękę albo nogę, to często tak we śnie mam, ale w porównaniu z tym rowerem to nic, tamten strach do dziś pamiętam, nawet jak ci teraz opowiadam, to mnie ciarki przechodzą

środa, 24 września 2014

Sztuka włożyć


wczoraj na Szaserów, w przyszpitalnej poradni okulistycznej:
- panie doktorze, jak to jest - kiedy mi pan tę rurkę wkładał w oko i przez pół twarzoczaszki, to zajęło to ponad dwie godziny, w pełnej narkozie, a wyjmowanie trwało dwie minuty i właściwie sama wyszła?
- szanowna pani, że tak powiem, żadna sztuka wyjąć, sztuka włożyć

tytułem wyjaśnienia - nie czuję się ofiarą seksistowskich dowcipów, my tak sobie z panem doktorkiem konwersujemy wesoło:

- z górnej powieki też mi pan wyjął kawałek rurki?

- a co? jest pani do niej przywiązana?

- tak, zwykle wtykam w nią kwiaty polne, gdy przechadzam się wśród łąk



w każdym razie rurka pożegnana, przez półtora roku była mi w oku belką, która przeszkadzała dostrzec nie tylko źdźbło w oku bliźniego mego 

niedziela, 14 września 2014

Ciszej na tej dzielnicy


noc ciepła, świerszcze cykają, poniedziałku niepamiętni rozochoceni balują, z okna naprzeciwko śpiewy chóralne, z lekka niezborne, a do tego wyprowadzone na wieczorne sranie psy i pieski się rozjazgotały i basowo rozszczekały

okno balkonowe z rozmachem się otwiera, pan 60plus w dezabilu wychodzi:, głosem tubalnym komunikuje:

- ciszej na tej dzielnicy poproszę!

ucichają śpiewy, a i pieski milkną

po chwili słychać głos z mroku:

- na wieś się wyprowadź, to będziesz miał ciszę, tu jest miasto

ale pieski i tak zacichły, a i chórki, do porządku sprowadzone, już się nie odezwały

jest ciszej na tej dzielnicy


sobota, 30 sierpnia 2014

Dobry koniec lata


To jest dobry koniec lata. Lato było nerwowe, szybko przemijające, przez co nieco depresyjne, jak to z przemijaniem bywa. A teraz spokój, smakowanie końcówki, w oczekiwaniu na nowe, które z jesienią nadejdzie. Jak zawsze u mnie jesienią. I zbieranie wielkich koszy owoców z dzikich sadów, i zamykanie lata w słoikach.






Odkrywanie nieznanego, jak owoce czeremchy. Tak, będzie z nich dźem/galaretka.


Zachwycanie się obfitością.


Gotowanie proste i pyszne, jak choćby to - odtwarzanie smaków z niegdysiejszych podróży.


To są ziemniaki, zwykłe ziemniaki, ale niezwykłe. Podlewam je do 3/4 wysokości oliwą pół na pół z wodą i sokiem z cytryny, piekę "na mokro", do odparowania, a zanim zaczną się rumienić, posypuję oregano, pieprzem i grubą solą, ewentualnie na to roztarty czosnek, ja jeszcze oprószyłam grecką mieszanką do ziemniaków, o składzie złożonym i nie do końca mi znanym, następnym razem podpiekę jeszcze mocniej, żeby bardziej się zrumieniły. Patates lemonates się nazywają, ziemniaki potraktowane cytryną.

piątek, 29 sierpnia 2014

Ogóreczki




dziś na bazarku dowiedziałam się, że noce zimne, nowe ogórki się nie zawiązują, liście brunatnieją, a poza tym jest zaraza ogórkowa, ostatni moment na kiszenie ogórów 

z tej okazji - przypomnienie sezonu ogórkowego sprzed roku:

na straganie w dzień targowy takie słyszy się rozmowy:

- a wie pani, dlaczego te ogóreczki takie zakręcone? to specjalnie, żeby łatwiej można było je układać w słoikach w poziomie
- ale niektóre nie są zakręcone
- te pionowo się wkłada, raz tak, raz tak, żeby się człowiek nie nudził, taka układanka przy kiszeniu ogórków

wtorek, 26 sierpnia 2014

Makaron i kocie łapki




z okazji deszczu i ogólnej zgniłochy na dworze kleiłam dziś makaron, tak na poprawę humoru

wzbudziło to wielkie zainteresowanie stworzeń, a zwłaszcza kotki, która dokonywała kradzieży zuchwałej - błyskawicznie nabijała kluseczkę na wysunięte pazurki i unosiła, jako zdobycz, dziko pomrukując, a następnie pędzała po podłodze, podrzucała, po czym rozszarpywała i pożerała na surowo



pies patrzył na te występki z wyraźną dezaprobatą




a takie makarony nazywają się cavatelli, jak już złapałam odpowiedni ruch, to je klepałam taśmowo, niczym nonna z Apulii 

sobota, 16 sierpnia 2014

Ścieżka dźwiękowa


awaryjny spacer z psem, bo dyszenie, szczekanie, podniecenie, podejrzenie gwałtownie atakującej sraki
biegniemy na Psie Pole, pies uspokojony, nawęsza się, starannie obsikuje wiadomości od potencjalnych wrogów i niezłych suczek, sraki nie ma, a ja ćwiczę mięśnie skośne brzucha na przyrządach siłowni plenerowej
i nasłuchuję ścieżki dźwiękowej Sielc chwilę po północy
z rozświetlonych okien dobiega dominanta dźwiękowa sobotniej nocy na dzielni, pod karaoke "I Will Always Love You" laski, wywieszone za parapet, zaciągając się po pępek fajkami, śpiewają chóralnie pełną piersią, fałszywie, acz z uczuciem
zaparkowany obok samochód pulsuje w rytm "Spłoną wozy tvnu"
z okna ze świeczkami na parapecie sączy się fado, Mariza, "Oh gente da minha terra"

wtorek, 12 sierpnia 2014

Szerokie horyzonty


- bo ja to, proszę pani, raczej kociarz jestem, teraz nie mam kota, ale mój poprzedni - to był okaz, 9 kilo ważył, nie, nie kastrat, nie mógłbym go tak ukrzywdzić, to był król życia, 18 lat przeżył, a pierwszego szczura złapał, jak miał 8 miesięcy, ze dwie godziny gonił go, takiego półżywego, po podwórzu, aż zamordował, a ten szczur był taki jak on wtedy, albo i większy, łowny był kot, wciąż coś znosił, a kotów innych nienawidził, czasem trzeba było rozdzielać, bo człowiek się bał, że zabije, gonił wszystkie, a jak szedł na kurwamać, to go i trzy dni nie było, jak wracał, łapami powłóczył, szedł do michy, a potem spał cały dzień, i znów leciał, ale tak było, jak mieszkaliśmy z teściami, w domku, a jak się tu sprowadziliśmy, po śmierci teściów, to kota nauczyłem chodzić w szelkach i na smyczy, na takiej lince, kilkanaście metrów, a już miał wtedy 15 lat, ale od razu się nauczył, a takie szelki to praktyczne, łatwo kota podnieść, nie trzeba chwytać, jak to się mówi, za wsiarz, i wszędzie z nami ten kot jeździł, nad morzem byliśmy razem, jak jechaliśmy, to był pusty przedział, my z żoną po jednej stronie, z kierunkiem jazdy, a kot się rozwalił naprzeciwko na siedzeniu i tak sobie elegancko jechaliśmy, a na miejscu leżał w pokoju na kwaterze pod wielkim wentylatorem, tylko żałuję, że go nie zabrałem na plażę, chłopak by świat zobaczył, szerokie horyzonty - taka wielka kuweta, no nie?

niedziela, 10 sierpnia 2014

Lato w mieście, pod domem


Psie Pole czyli sielecka siłownia plenerowa, przedwieczorny spacer, przeciągam Leona przez obszar siłowniowy, żeby nie sikał na urządzenia do ćwiczeń
pod ogrodzeniem leży nietutejszy pan, w pozycji embrionalnej (znaczy - bezpiecznej), rozpoznaję w nim delikwenta, którego widziałam kwadrans wcześniej, jak maszerował na piętach, dołem sztywno, górą wykonując żonglerkę puszką piwa i pod nosem powtarzał: "kurwy, wszystko to kurwy, kurewstwo wszędzie"
podchodzę, patrzę - spodnie ma obsikane, oddycha miarowo, ale na wszelki wypadek pytam, czy wszystko w porządku
pan się ocyka
- ale so pani szanowna? szy ja szeszkadzam?
mówię, że absolutnie nie, tylko tak pytam, czy wszystko w porządku
- assolutnie szyssko w porządku
i zasnął, z uśmiechem tuląc puszkę do twarzy
nadchodzi pani, w wieku średnim starszym, przygląda się panu pod ogrodzeniem
- wszystko dobrze, już sprawdzałam - uspokajam
- no bo wie pani, w taki upał się upić, to można zejść, najzdrowszy człowiek nie wytrzyma, tak się zaniepokoiłam
pani wyciska na wiosełkach, spogląda na mojego psa
- staruszek czy chory, bo tak dyszy?
- staruszek, prawie 14 lat
- one tak się męczą, biedaki, w ten upał, ja mam spanielkę, 12 lat, zwykle ją strzygę dwa razy do roku, w kwietniu i w połowie września, ale teraz ostrzygłam szybciej, bo tak się biedna męczyła, wczoraj miała strzyżenie, i dziś, jak poszłyśmy do Morskiego Oka, to jej liczyłam oddechy - 28 na minutę, świetny wynik
przypominam sobie panią i jej spanielkę, już z nią i jej suczką kiedyś gadałam
- a jak oczy? co mówi doktor Garncarz?
- pamiętała pani? pochwalił mnie, że tak starannie jej oczy przemywam, może uda się obejść bez operacji, on też wie, że ona może tego nie przetrzymać
nadchodzą kolejne panie i dziewczyny, bo nasza siłownia jest zdecydowanie żeńska, w strojach wcale nie sportowych, po prostu, lekkich, wygodnych, niektóre wręcz w zwiewnych, na upał stosownych
spoglądają na pana pod ogrodzeniem, tłumaczymy, że z panem wszystko ok, tylko się zmęczył
przychodzi pan, taki koło czterdziestki, z kożuszkiem na klacie i na ramionach, z malutkim dzieckiem na rękach, może dwumiesięcznym, może i mniejszym, niesie to maleństwo w wielkich łapach przed sobą, spogląda na nie czule i czule przemawia, jedyne słowo, które rozumiem z tej przemowy, to "habibi", więc tylko się uśmiecham do pana, pan odwzajemnia uśmiech, z lekka półprzytomnie, zasiada na urządzeniu z wajchami do rozkładania ramion, z dzieciątkiem na kolanach, ćwiczy na przemian to jedną, to drugą ręką
kiedy odchodzę z psem, zestaw na siłowni jest taki: dzielnie ćwiczące panie i dziewczyny, w letnich strojach, ćwiczący, na ile się da pan z kożuszkiem i niemowlakiem, zasikany zmęczony pan, śpiący pod ogrodzeniem