wtorek, 12 sierpnia 2014

Szerokie horyzonty


- bo ja to, proszę pani, raczej kociarz jestem, teraz nie mam kota, ale mój poprzedni - to był okaz, 9 kilo ważył, nie, nie kastrat, nie mógłbym go tak ukrzywdzić, to był król życia, 18 lat przeżył, a pierwszego szczura złapał, jak miał 8 miesięcy, ze dwie godziny gonił go, takiego półżywego, po podwórzu, aż zamordował, a ten szczur był taki jak on wtedy, albo i większy, łowny był kot, wciąż coś znosił, a kotów innych nienawidził, czasem trzeba było rozdzielać, bo człowiek się bał, że zabije, gonił wszystkie, a jak szedł na kurwamać, to go i trzy dni nie było, jak wracał, łapami powłóczył, szedł do michy, a potem spał cały dzień, i znów leciał, ale tak było, jak mieszkaliśmy z teściami, w domku, a jak się tu sprowadziliśmy, po śmierci teściów, to kota nauczyłem chodzić w szelkach i na smyczy, na takiej lince, kilkanaście metrów, a już miał wtedy 15 lat, ale od razu się nauczył, a takie szelki to praktyczne, łatwo kota podnieść, nie trzeba chwytać, jak to się mówi, za wsiarz, i wszędzie z nami ten kot jeździł, nad morzem byliśmy razem, jak jechaliśmy, to był pusty przedział, my z żoną po jednej stronie, z kierunkiem jazdy, a kot się rozwalił naprzeciwko na siedzeniu i tak sobie elegancko jechaliśmy, a na miejscu leżał w pokoju na kwaterze pod wielkim wentylatorem, tylko żałuję, że go nie zabrałem na plażę, chłopak by świat zobaczył, szerokie horyzonty - taka wielka kuweta, no nie?

niedziela, 10 sierpnia 2014

Lato w mieście, pod domem


Psie Pole czyli sielecka siłownia plenerowa, przedwieczorny spacer, przeciągam Leona przez obszar siłowniowy, żeby nie sikał na urządzenia do ćwiczeń
pod ogrodzeniem leży nietutejszy pan, w pozycji embrionalnej (znaczy - bezpiecznej), rozpoznaję w nim delikwenta, którego widziałam kwadrans wcześniej, jak maszerował na piętach, dołem sztywno, górą wykonując żonglerkę puszką piwa i pod nosem powtarzał: "kurwy, wszystko to kurwy, kurewstwo wszędzie"
podchodzę, patrzę - spodnie ma obsikane, oddycha miarowo, ale na wszelki wypadek pytam, czy wszystko w porządku
pan się ocyka
- ale so pani szanowna? szy ja szeszkadzam?
mówię, że absolutnie nie, tylko tak pytam, czy wszystko w porządku
- assolutnie szyssko w porządku
i zasnął, z uśmiechem tuląc puszkę do twarzy
nadchodzi pani, w wieku średnim starszym, przygląda się panu pod ogrodzeniem
- wszystko dobrze, już sprawdzałam - uspokajam
- no bo wie pani, w taki upał się upić, to można zejść, najzdrowszy człowiek nie wytrzyma, tak się zaniepokoiłam
pani wyciska na wiosełkach, spogląda na mojego psa
- staruszek czy chory, bo tak dyszy?
- staruszek, prawie 14 lat
- one tak się męczą, biedaki, w ten upał, ja mam spanielkę, 12 lat, zwykle ją strzygę dwa razy do roku, w kwietniu i w połowie września, ale teraz ostrzygłam szybciej, bo tak się biedna męczyła, wczoraj miała strzyżenie, i dziś, jak poszłyśmy do Morskiego Oka, to jej liczyłam oddechy - 28 na minutę, świetny wynik
przypominam sobie panią i jej spanielkę, już z nią i jej suczką kiedyś gadałam
- a jak oczy? co mówi doktor Garncarz?
- pamiętała pani? pochwalił mnie, że tak starannie jej oczy przemywam, może uda się obejść bez operacji, on też wie, że ona może tego nie przetrzymać
nadchodzą kolejne panie i dziewczyny, bo nasza siłownia jest zdecydowanie żeńska, w strojach wcale nie sportowych, po prostu, lekkich, wygodnych, niektóre wręcz w zwiewnych, na upał stosownych
spoglądają na pana pod ogrodzeniem, tłumaczymy, że z panem wszystko ok, tylko się zmęczył
przychodzi pan, taki koło czterdziestki, z kożuszkiem na klacie i na ramionach, z malutkim dzieckiem na rękach, może dwumiesięcznym, może i mniejszym, niesie to maleństwo w wielkich łapach przed sobą, spogląda na nie czule i czule przemawia, jedyne słowo, które rozumiem z tej przemowy, to "habibi", więc tylko się uśmiecham do pana, pan odwzajemnia uśmiech, z lekka półprzytomnie, zasiada na urządzeniu z wajchami do rozkładania ramion, z dzieciątkiem na kolanach, ćwiczy na przemian to jedną, to drugą ręką
kiedy odchodzę z psem, zestaw na siłowni jest taki: dzielnie ćwiczące panie i dziewczyny, w letnich strojach, ćwiczący, na ile się da pan z kożuszkiem i niemowlakiem, zasikany zmęczony pan, śpiący pod ogrodzeniem


środa, 6 sierpnia 2014

Gorąc


Na wieczornym spacerze pies na pierwszy odpoczynek ułożył się zaraz po wyjściu z klatki, dając tym samym znak, że spacer w pełnej wersji do Parku Sieleckiego jest poza zasięgiem jego dzisiejszych możliwości. Został więc spacer techniczny na pobliskie Psie Pole, ziemię niczyją, od lat pełniącą funkcję psiej sralni i pijalni napojów orzeźwiających, na której od kilku miesięcy stoi w kątku siłownia plenerowa.
Idziemy więc, łapa za łapą, zaliczamy kolejne odpoczynki, mijamy ćwiczących dzielnie, pomimo duchoty, dochodzimy w końcu do strefy zrzutu. A tam - mój parkowy kolega, z którym czasem gadamy o życiu i o łowieniu ryb, pan Andrzej, członek nieformalnego sieleckiego kółka wędkarskiego. Stoi, pali.
- Dobry wieczór pani. Gorąc, co?
- Gorąc.
- Męczy się?
- Męczy.
Za szczerbatym ogrodzeniem przelatuje radośnie rozchichotana horda okolicznych dzieweczek. Przodem te trochę starsze, co to już w zeszłym sezonie zdążyły z pąka zamienić się w kwiat, za nimi te właśnie się zamieniające. Czasem jeszcze wiszą na podwórkowym trzepaku, ale częściej przesiadują w kącie podwórka i palą szlugi z kawalerami. No, więc mija nas wesoła, kolorowa gromadka; te starsze, na czele, idą dumnie i godnie, w milczeniu, te młodsze poszturchują się i rzucają kurwami, przeplatanymi wybuchami perlistego śmiechu.
- Do kebaba idą na wieczór. Te hormony! O, patrzy pani - jeż.
- Jaki jeż? Gdzie ten jeż?
- Tam, koło psa. Nieboszczyk.
- Trzeba go stąd zabrać, jeszcze po ciemku jakiś pies na niego wejdzie łapą, albo człowiek w odkrytych butach, pan popilnuje mojego psa, ja szybko polecę po łopatę, zaraz będę z powrotem, pan poczeka moment.
- Nigdzie pani nie leci w taki gorąc. Ma pani woreczek? Bo pani zawsze przecież ma, na psią kupę. Da pani. O, tak wywinę, widzi pani? I podłożę, za uszy odwinę, jak z psią kupą, bez dotykania. I już, elegancko.
- Ale ja skoczę po tę łopatę, trzeba biedaka zakopać.
- Nie ma co skakać, trzeba się oszczędzać. Wrzucę go do śmietnika, kubły pełne, jutro wywiozą. Jemu i tak już wszystko jedno, a pani jeszcze dostanie jakiegoś porażenia z tego gorąca. To ja już pójdę, wrzucę go po drodze do kubła i spać pójdę, bo tego gorąca nie idzie wytrzymać. Wyśpię się, wstanę o świcie, pójdę posiedzieć z wędką w parku, wtedy jeszcze jest czym oddychać. Wpadnie pani z psem, i jemu będzie rano lżej, pozostałe chłopaki też będą, to pogadamy.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Takie tam, lato



Taki zestaw, letni. Bo mózg uszami wypływa, jak masło stopione, od upału, na posta porządnego rozumu za mało. To wrzucam to, co się na fejsbuniu ulało ostatnio. Słowem i obrazkiem.

***
jesteśmy dziwnym narodem

rocznicę Powstania Warszawskiego - straszliwej tragedii - obchodzimy hucznie, festyniarsko, wesoło

Dzień Niepodległości - święto w swym wydźwięku radosne - obchodzimy ponuro, z marszem w mroku, rozświetlanym pochodniami i petardami, z demolką w wykonaniu nazioli w tle

może to kwestia klimatu? łatwiej świętować w sierpniu niż w listopadzie?



***
ich czterech, z lekka zrobieni, w koszulkach z kolekcji patriotyczno-tożsamościowej - 1 - kotwica PW po prostu, 2 - orzeł dynamiczny, przenikający się z kotwicą i logiem Legii, 3 - "warszawiacy z krwi i kości cała Polska nam zazdrości", plus kotwica na tle powstańczego zdjęcia zbiorowego, 4 - Mały Powstaniec duży, zdjęcie powstańców uśmiechniętych w tle

browary niosą, w każdej dłoni po dwa, między rozstawionymi palcami, pewnym chwytem trzymane

ale idą nie do końca pewnie

- nie trącaj mnie, bo upuszczę
- nie trącam, ja cię wspieram


podążają do Parku Sieleckiego

- alelaszego i po so tam?
- bo ja lubię tę alejkę, alejka na łączkach to moje miejsce

- tu psy stojo, no patrzcie, się w samochodzie chowajo, zaparkowali po cichu
- sie kryjo, co za mendy, czajo się na ludzi, w taki dzień!



***
siedzą one na parapecie, jarają
- no, to się opowiedział w końcu
- mów, jakieś deklaracje?
- tak, że on śmieci, ja zakupy



***

one, dwie, wracają z zakupów z Biedry

- mówię mu, się napij, czemu nie, ale nie przed wieczorem, bo jak przed wieczorem, to już nic z tego
- z czego?
- no, z tego
- a zależy ci na tym?
- trochę tak, no, czemu nie? to chociaż jeść mu dam, żeby coś



***

moja sąsiadka, wczesna emerytka z hiperaktywnością i motorkiem w tyłku - czasem ją oplotkowujemy z drugą, starszą sąsiadką i nazywamy Latawica, bo jak rano wyjdzie z domu, to ściąga dopiero pod wieczór, czy to deszcz czy słoneczna spiekota, lata i lata, a to do Powsina na cały dzień, a to na różne imprezy dla seniorów - pyta mnie dziś wieczorem, spoglądając w niebo:

- i jak? będzie dziś padać?
- myślę, że się zbierze
- to i ja tak myślę, ale pewności nie mam, kiedyś to człowiek wiedział na pewno takie i inne rzeczy, a w tym dzisiejszym świecie nic, tylko ciągła niepewność

piątek, 25 lipca 2014

Szybko się nie dzieje



No, tak właśnie. Tak oto mniej więcej przysypiam, od rana do wieczora. Się przymrużam. Z garami nieustająco do pozmywania w tle. Niby coś. Coś robię. Ale w półśnie. Czyli nie korzystam z lata. Piąstkami się okładam, że nie korzystam. Że za mało. A zaraz przyjdzie. Ten syf, ciemność, zimno i tak dalej. A ja się nie naładowałam latem. Dobra, konfitury ukręciłam. Z mirabelek. Na tyle kwaskowate, że jest szansa na zeżarcie. Bo domownicy słodkich nie lubią. Ale już widać, że do sera dobre będą. Jeszcze muszą dojść, ale już wiem, że będą genialne. Te parę słoiczków, bo na więcej sił brak. Depresja środka lata. Że zaraz się skończy. Że już dzień krótszy. A ja za mało korzystam, więc się obwiniam. Oraz w mózgu kisiel. I noce wcale nie są gorące. Tak naprawdę, to mnie cieszy, że nie są gorące. Jak i deszcz w dzień. Też cieszy. Bo mam wtedy usprawiedliwienie. Że nie korzystam. Nie cieszę się. Latem. Się. Nie. Cieszę. Nie napawam. Slow life mnie nie wychodzi. Wszystko biegnie, przelatuje, nic się nie dzieje, ale jakoś strasznie szybko się nie dzieje. Znaczy, czas na zmiany. Bo ocipieję. Jak nie zmienię. Na nowe. Bo ogólnie dupa. Czyli trzeba zmienić.

Też tak macie? Że to lato jakoś nie spełnia oczekiwań?


wtorek, 22 lipca 2014

Kochaniutka


Spotkanie z niejakim Marysią (ale od jakiegoś czasu Marysia, jak go zwą na podwórku, 60+, nie nosi już spodni 3/4 albo 7/8 damskich, jak naszał; latem miał ogolone nogi i japonki, zimą - kozaczki i cienkie rajstopy w kolorze opalonym, a teraz raczej męski ma ałtfit dołem, za to biżuty i maskoty coraz bardziej fantazyjne górą, na goretexowej kurteczce, kolekcja zbieracza śmietnikowego).

- Kochaniutka, poratujesz fajeczką? Naprawdę, dwie mogę? Ludzie w temacie fajek i rozmowy całkiem się zjebli. Że twarzą w twarz rozmawiać się boją. A fajki to już w ogóle drażliwe. No, zjebca dostali, kochaniutka. Kiedyś tak nie było. A dziś tacy drapieżni są. Będzie wojna, to pierdolnie, musi, ja to mówię. Jakby tak się przyjrzeć, to człowiek myślący powinien najpierw się młotem wielkim walnąć w łeb, a potem powiesić. Mówię, w ogóle to niebezpiecznie jest. W każdej bramie można w ryj dostać. Moja mamusia, jak miała podjąć większą gotówkę, to specjalnie pojechała do bankomatu dalej. Ale te chuje, te kurwy, oni ją namierzyli, szli od bankomatu za nią, do autobusu, aż tu dojechali, i za mamusią weszli na klatkę, mamusię moją kochaną przydusili, odurnili, otumanili, i jak się ocknęła, to nie wiedziała, gdzie jest. A była na własnej klatce, bez gotówki. Tak ją obezprzytomnili, te kurwy. No to co dziwnego, że mamusia wariactwa dostała, żyły sobie podcięła i u wariatów teraz wciąż siedzi. Albo ten nasz sąsiad, co to się powiesił, nikt nie wiedział, dlaczego się wieszał, odratowali. Zanim się wyjaśniło, to i jego matka, i ojciec, wzięli i umarli. A potem się powiesił skutecznie, tu, w klatce obok. Kochaniutka, tak nie może być, to pierdolnie, bo jak to tak, że wszyscy sobie do gardeł. Pilnuj się, w każdej bramie groźnie jest. Zdrówka życzę, i pilnuj się, kochaniutka, ja też będę. Się pilnował, bo te skurwesyny tylko czyhają.

środa, 16 lipca 2014

Graniczna dziewczyna


- Pani elegancka! Pani elegancka, zrobi mi pani zdjęcie? Bo ja bardzo fotogeniczny jestem.


- Przepraszam najmocniej, że tak zaczepiłem. Ale ja naprawdę jestem fotogeniczny, a pani ma taki aparat, no, zawodowy, a nie, jak wszyscy, tylko te telefony, to tak jakoś odruchowo zapytałem. I jak wyszło? Nie, nie pokazuje pani, ja i tak nic nie zobaczę, bo my tu już od rana siedzimy, widzi pani, tam z tyłu są moje koleżanki, się wypiło trochę, wzrok nie ten. Na pewno wyszło, ja jestem fotogeniczny typ. Mówi pani, że stylowy chłopak? I te okulary? Pani też ma fajne okulary. I w ogóle nic pani nie brakuje, pani elegancka. Od razu panią przyuważyłem. Ja zawsze poznam, czy kobitka ma klasę. A z pani to normalnie graniczna dziewczyna! Że na granicy? Nie, że po wszelkie granice. Sam szczyt. Graniczna, mówię! Miłego wieczoru, pani elegancka i dziękuję za zdjęcie.

niedziela, 13 lipca 2014

Nuda, panie, nuda


I znowu przyszła niedziela. Chopin po drodze. Koncert. Tłum na trawie. A potem.  Zakupy. Lato w mieście.
Oraz Pan Ziółko powiedział, że w tym sezonie nie tylko złociste buraki - "Burak burakiem, bez względu na ilość złota i odcień czerwieni, pozostanie burakiem, burakiem będzie, wiadomo, o co chodzi, choćby i na bogato i ideologicznie".


















- otóż nie tylko te buraki, skorzonera się udała, w sierpniu już pod koniec będzie, a ja Panu Ziółko mówię, że to moja ukochana jarzynka z czasów małości, Babcia klęła, bo ręce brązowe od obierania, pamiętam, z Końskiego Targu Dziadek skorzonerę przynosił, lat temu to było ponad 40 w Olsztynie. Czekam na ową.




niedziela, 6 lipca 2014

Lato w mieście


Szczęśliwy dzień. Z tych, co to się czuje, jak powietrze dotyka ciała. Opływa, głaszcze. Ma inną gęstość, inny zapach, niż zwykle. Dzień, który będzie się pamiętać za kilkadziesiąt lat. W jego intensywności. Na łożu śmierci. I na zawsze, po tym łożu też. Dzień, w którym się wie, że jest się w najlepszym miejscu na świecie, w idealnym czasie. "Chce krzyczeć, chcę ryczeć, chcę śpiewać".

Jedziemy na rowerach przez Aleje Ujazdowskie. Lipy w większości już przekwitły, ale te nadal kwitnące pachną gęsto, do naćpania. Fortepian spod pomnika Chopina słychać w tle. Pani i pan parkują rowery, siadają na ławce.
- Jest tak pięknie, że mogłabym teraz umrzeć.
- A ja z tobą. Ale teraz lepiej może pożyjmy, co?

I dojeżdżamy do tego miejsca. Zielony Jazdów. Szczęśliwi ludzie chodzą w zachwyceniu. Chwila trwa, i trwa, co najmniej dwa razy dłużej. Dotykają, wąchają, uśmiechają się, od tego piękna pięknieją.

























niedziela, 29 czerwca 2014

Dlaczego trzeba się spieszyć?


Tesco nasze małe, taki bardziej sklep osiedlowy, niż supermarket. Niedziela, chwila przed 13:00, moment styku ostatnich przedobiednich zakupów i dużych zakupów na przyszły tydzień, kolejka. Zaglądam ludziom w koszyki, słucham rozmów. Przy sąsiedniej kasie - tatuś z synkiem, na oko pięcioletnim. Chłopczyk, który do tej pory grzecznie stał w kolejce, zaczyna płakać.

- Dlaczego nie mogę wykładać z koszyka? Ja chciałem pomagać! Dlaczego nie mogę?
- Bo nie mam czasu na takie zabawy.
- A dlaczego nie masz czasu?
- Bo trzeba się spieszyć.
- Dlaczego trzeba się spieszyć? Tato, powiedz mi, dlaczego trzeba się spieszyć?
- Nie mam czasu.
- A kiedy będziesz miał czas, żeby mi powiedzieć, dlaczego trzeba się spieszyć?
- Jak nie będę się spieszyć.
- Bo jak się spieszysz, to nie masz czasu?
- Właśnie tak.
- A jak byś się nie spieszył, to byś miał czas?
- To bym miał.
- No to się nie spiesz.