piątek, 25 lipca 2014

Szybko się nie dzieje



No, tak właśnie. Tak oto mniej więcej przysypiam, od rana do wieczora. Się przymrużam. Z garami nieustająco do pozmywania w tle. Niby coś. Coś robię. Ale w półśnie. Czyli nie korzystam z lata. Piąstkami się okładam, że nie korzystam. Że za mało. A zaraz przyjdzie. Ten syf, ciemność, zimno i tak dalej. A ja się nie naładowałam latem. Dobra, konfitury ukręciłam. Z mirabelek. Na tyle kwaskowate, że jest szansa na zeżarcie. Bo domownicy słodkich nie lubią. Ale już widać, że do sera dobre będą. Jeszcze muszą dojść, ale już wiem, że będą genialne. Te parę słoiczków, bo na więcej sił brak. Depresja środka lata. Że zaraz się skończy. Że już dzień krótszy. A ja za mało korzystam, więc się obwiniam. Oraz w mózgu kisiel. I noce wcale nie są gorące. Tak naprawdę, to mnie cieszy, że nie są gorące. Jak i deszcz w dzień. Też cieszy. Bo mam wtedy usprawiedliwienie. Że nie korzystam. Nie cieszę się. Latem. Się. Nie. Cieszę. Nie napawam. Slow life mnie nie wychodzi. Wszystko biegnie, przelatuje, nic się nie dzieje, ale jakoś strasznie szybko się nie dzieje. Znaczy, czas na zmiany. Bo ocipieję. Jak nie zmienię. Na nowe. Bo ogólnie dupa. Czyli trzeba zmienić.

Też tak macie? Że to lato jakoś nie spełnia oczekiwań?


wtorek, 22 lipca 2014

Kochaniutka


Spotkanie z niejakim Marysią (ale od jakiegoś czasu Marysia, jak go zwą na podwórku, 60+, nie nosi już spodni 3/4 albo 7/8 damskich, jak naszał; latem miał ogolone nogi i japonki, zimą - kozaczki i cienkie rajstopy w kolorze opalonym, a teraz raczej męski ma ałtfit dołem, za to biżuty i maskoty coraz bardziej fantazyjne górą, na goretexowej kurteczce, kolekcja zbieracza śmietnikowego).

- Kochaniutka, poratujesz fajeczką? Naprawdę, dwie mogę? Ludzie w temacie fajek i rozmowy całkiem się zjebli. Że twarzą w twarz rozmawiać się boją. A fajki to już w ogóle drażliwe. No, zjebca dostali, kochaniutka. Kiedyś tak nie było. A dziś tacy drapieżni są. Będzie wojna, to pierdolnie, musi, ja to mówię. Jakby tak się przyjrzeć, to człowiek myślący powinien najpierw się młotem wielkim walnąć w łeb, a potem powiesić. Mówię, w ogóle to niebezpiecznie jest. W każdej bramie można w ryj dostać. Moja mamusia, jak miała podjąć większą gotówkę, to specjalnie pojechała do bankomatu dalej. Ale te chuje, te kurwy, oni ją namierzyli, szli od bankomatu za nią, do autobusu, aż tu dojechali, i za mamusią weszli na klatkę, mamusię moją kochaną przydusili, odurnili, otumanili, i jak się ocknęła, to nie wiedziała, gdzie jest. A była na własnej klatce, bez gotówki. Tak ją obezprzytomnili, te kurwy. No to co dziwnego, że mamusia wariactwa dostała, żyły sobie podcięła i u wariatów teraz wciąż siedzi. Albo ten nasz sąsiad, co to się powiesił, nikt nie wiedział, dlaczego się wieszał, odratowali. Zanim się wyjaśniło, to i jego matka, i ojciec, wzięli i umarli. A potem się powiesił skutecznie, tu, w klatce obok. Kochaniutka, tak nie może być, to pierdolnie, bo jak to tak, że wszyscy sobie do gardeł. Pilnuj się, w każdej bramie groźnie jest. Zdrówka życzę, i pilnuj się, kochaniutka, ja też będę. Się pilnował, bo te skurwesyny tylko czyhają.

środa, 16 lipca 2014

Graniczna dziewczyna


- Pani elegancka! Pani elegancka, zrobi mi pani zdjęcie? Bo ja bardzo fotogeniczny jestem.


- Przepraszam najmocniej, że tak zaczepiłem. Ale ja naprawdę jestem fotogeniczny, a pani ma taki aparat, no, zawodowy, a nie, jak wszyscy, tylko te telefony, to tak jakoś odruchowo zapytałem. I jak wyszło? Nie, nie pokazuje pani, ja i tak nic nie zobaczę, bo my tu już od rana siedzimy, widzi pani, tam z tyłu są moje koleżanki, się wypiło trochę, wzrok nie ten. Na pewno wyszło, ja jestem fotogeniczny typ. Mówi pani, że stylowy chłopak? I te okulary? Pani też ma fajne okulary. I w ogóle nic pani nie brakuje, pani elegancka. Od razu panią przyuważyłem. Ja zawsze poznam, czy kobitka ma klasę. A z pani to normalnie graniczna dziewczyna! Że na granicy? Nie, że po wszelkie granice. Sam szczyt. Graniczna, mówię! Miłego wieczoru, pani elegancka i dziękuję za zdjęcie.

niedziela, 13 lipca 2014

Nuda, panie, nuda


I znowu przyszła niedziela. Chopin po drodze. Koncert. Tłum na trawie. A potem.  Zakupy. Lato w mieście.
Oraz Pan Ziółko powiedział, że w tym sezonie nie tylko złociste buraki - "Burak burakiem, bez względu na ilość złota i odcień czerwieni, pozostanie burakiem, burakiem będzie, wiadomo, o co chodzi, choćby i na bogato i ideologicznie".


















- otóż nie tylko te buraki, skorzonera się udała, w sierpniu już pod koniec będzie, a ja Panu Ziółko mówię, że to moja ukochana jarzynka z czasów małości, Babcia klęła, bo ręce brązowe od obierania, pamiętam, z Końskiego Targu Dziadek skorzonerę przynosił, lat temu to było ponad 40 w Olsztynie. Czekam na ową.




niedziela, 6 lipca 2014

Lato w mieście


Szczęśliwy dzień. Z tych, co to się czuje, jak powietrze dotyka ciała. Opływa, głaszcze. Ma inną gęstość, inny zapach, niż zwykle. Dzień, który będzie się pamiętać za kilkadziesiąt lat. W jego intensywności. Na łożu śmierci. I na zawsze, po tym łożu też. Dzień, w którym się wie, że jest się w najlepszym miejscu na świecie, w idealnym czasie. "Chce krzyczeć, chcę ryczeć, chcę śpiewać".

Jedziemy na rowerach przez Aleje Ujazdowskie. Lipy w większości już przekwitły, ale te nadal kwitnące pachną gęsto, do naćpania. Fortepian spod pomnika Chopina słychać w tle. Pani i pan parkują rowery, siadają na ławce.
- Jest tak pięknie, że mogłabym teraz umrzeć.
- A ja z tobą. Ale teraz lepiej może pożyjmy, co?

I dojeżdżamy do tego miejsca. Zielony Jazdów. Szczęśliwi ludzie chodzą w zachwyceniu. Chwila trwa, i trwa, co najmniej dwa razy dłużej. Dotykają, wąchają, uśmiechają się, od tego piękna pięknieją.

























niedziela, 29 czerwca 2014

Dlaczego trzeba się spieszyć?


Tesco nasze małe, taki bardziej sklep osiedlowy, niż supermarket. Niedziela, chwila przed 13:00, moment styku ostatnich przedobiednich zakupów i dużych zakupów na przyszły tydzień, kolejka. Zaglądam ludziom w koszyki, słucham rozmów. Przy sąsiedniej kasie - tatuś z synkiem, na oko pięcioletnim. Chłopczyk, który do tej pory grzecznie stał w kolejce, zaczyna płakać.

- Dlaczego nie mogę wykładać z koszyka? Ja chciałem pomagać! Dlaczego nie mogę?
- Bo nie mam czasu na takie zabawy.
- A dlaczego nie masz czasu?
- Bo trzeba się spieszyć.
- Dlaczego trzeba się spieszyć? Tato, powiedz mi, dlaczego trzeba się spieszyć?
- Nie mam czasu.
- A kiedy będziesz miał czas, żeby mi powiedzieć, dlaczego trzeba się spieszyć?
- Jak nie będę się spieszyć.
- Bo jak się spieszysz, to nie masz czasu?
- Właśnie tak.
- A jak byś się nie spieszył, to byś miał czas?
- To bym miał.
- No to się nie spiesz.

piątek, 20 czerwca 2014

Brzydkie słowa

Nie, nie będzie o brzydkich słowach, które się cisną na usta, z okazji chociażby odwołania spektaklu "Golgota Picnic". I innych okazji.

Będzie o innych brzydkich słowach.

Zbigniew Mikołejko zebrał onegdaj bęcki za atak na matki "wózkowe". Ja go rozumiem, matki bachorków są koszmarne. Bachorkoterrorystki. Zgadzam się, one są potworne. Ale są też matki sensowne, którym jednakowoż coś dziwnego się dzieje z głową. A w obrębie głowy - z językiem. Otóż używają one dziwnych słów, jak: "pieluchowanie/pieluszkowanie", "parenting", "tematyka parentingowa", "blogi parentingowe", "chustowanie". Chodzi o zawijanie w pieluszki, jedno lub wielorazowe, rodzicielstwo i związane z tym kwestie, noszenie w chuście, że tak przetłumaczę na język polski. Prowadzą też walkę o przewijaki (WTF? chyba chodzi o miejsce do przewijania), w knajpach, do których ja miałabym chęć przyjść się upodlić, a już na pewno po 21:00 nie chcę oglądać w nich żadnych dzieciątek, przewijanych czy karmionych, czymkolwiek, piersią czy butelką.

Jestem za obecnością dzieci w miejscach publicznych. Za zabieraniem dziecka na wystawę, do knajpy (nie każdej i nie zawsze). Generalnie wszędzie, choć z wyłączeniem miejsc, gdzie dziecku wcale nie jest miło, a i ludziom w takim miejscu nie jest miło z maleńkim dzieckiem. Jestem za publicznym karmieniem piersią. Za miejscem do przewijania, choć słowo "przewijak" sprawia, że swędzą mnie zęby i mam ochotę kąsać.

NIE popieram przynoszenia dzieci na wieczorną knajpianą upadłość.

NIE życzę sobie w moim otoczeniu dzieci mateczek/tatusiów, reagujących dopiero na taniec świętego Wita i totalną demolkę w wykonaniu swojego potomstwa.

Ale przede wszystkim nie jestem w stanie znieść tych ohydnych słów, jakie powyżej wymieniłam. Pieluszkowanie. Chustowanie. Parenting.



środa, 4 czerwca 2014

Post nietypowy - prośba o pomoc


tak, wiem, próśb o pomoc pojawia się mnóstwo, stajemy się na nie odporni, tyle tego jest 

bardzo rzadko udostępniam takie apele na fejsbuku, właśnie dlatego, że w nadmiarze tracą moc

tym razem puszczam i na fejsbuku i tutaj

mnie ruszyło to: "- To jakieś szaleństwo, żeby rozcinać czaszkę u 4-miesięcznego dziecka. - napisał dr Fearon z Dallas. Jest jednym z niewielu, jeśli nie jedynym, specjalistą w operacjach dzieci z zespołem Aperta. Leczenie w USA jest zupełnie inne niż w Polsce. Co najmniej 10 operacji mniej. 10 narkoz mniej, 10 pożegnań mniej, 10 otarć o śmierć mniej. Jak to możliwe? I dlaczego nie ma takiego leczenia w Polsce? W USA przy jednej operacji zbiera się kilka zespołów operacyjnych, żeby jednocześnie operować główkę, nóżki i rączki. W Polsce podczas jednej operacji operuje się albo jedno albo drugie, albo trzecie. Dodatkowo, nie wstawia się paliczków przy rozdzielaniu paluszków, a także naraża się dziecko na ogromne cierpienie, pobierając skórę do przeszczepu z innych części ciała."

a, tak poza tym, mama Zojki jest koleżanką mojej znajomej
wpłaćcie choć piątaka, funta, półtora ojro czy ile tam chcecie i możecie

oraz będę wdzięczna za udostępnianie

poniedziałek, 2 czerwca 2014

A ile ma lat? O, to naprawdę staruszek

- A on ile ma lat? O, to naprawdę staruszek, biedak, ledwie chodzi. A moja ostatnia psina, suczynka, bokserka, umarła, kiedy miała 6 lat.
Na raka, dopowiadam w myślach, słyszałam tę historię kilkanaście, albo i kilkadziesiąt razy, ale wysłucham kolejny raz. Bardzo starsza pani, drobniutka, chudziutka, jak pajęczynka, pochyla się nad moim psem, który właśnie postanowił zrobić sobie odpoczynek.
- Miała przerzuty wszędzie, weterynarz powiedział, że naprawdę trzeba uśpić, żeby się nie męczyła, tak płakała już z bólu. One za krótko żyją, te nasze kochane psy, za krótko.
- A ja to miałem taką sukę, mądrą, złoto, nie pies. Przyjaciel, no, rodzina. Ale zachorowała, leczyliśmy, nic się nie dało zrobić, 8 lat miała, jaka to jest żałoba, jak po człowieku.
Owczarek niemiecki, dopowiadam w myślach, przerasowana suka, z chowu wsobnego, rak, stawy wysiadły i wątroba. Słyszałam tę historię kilkanaście, albo i kilkadziesiąt razy, ale wysłucham kolejny raz. Parkowy kolega, już przetrzeźwiały po porannym piwie, pochyla się nad moim psem, który właśnie postanowił zrobić sobie odpoczynek.
- Tak patrzę, chłopak ostatnio lepiej chodzi, daj mu Boże. Choć stawy kiepskie, widać. Ile ma lat? A, słuszny wiek.
- O, moja miłość idzie. Bo ja to wszystkie psy kocham. Najbardziej ich uszy, takie aksamitne. No, widzi pani, jak pan Andrzej mi pięknie pomaga. Ale tylko po południu. A rano ten intrygant przychodzi. Leń, intrygant, podlec i plotkarz. Raz przychodzi, raz nie, nie można niego liczyć. Albo mi rozłoży stojaki na warzywa albo i nie. Wtedy dzwonię po kryjomu po pana Andrzeja. Co zrobić, nie mam wpływu, szef ustala. No, co, kochany, uszy masz aksamitne i serce szczere. Gdybyś ty był moim szefem, to byśmy się dogadali.
- A ile ma lat? Bo widać, że stary, morda siwa, ale jak on się cieszy, jak do wody wejdzie. Tyle jego, oby jak najdłużej.
- Hau hau. Hau ał. Hał nie ał - mówi mała dziewczynka, z półtora roku, zawsze, kiedy się mijamy na podwórku, jej mama wyjaśnia, że ona boi się psów, ugryzł ją jeden, i to rodzinny, ale tego chyba się nie boi, widzi, że łagodny.
- Mogę pogłaskać? Że śmierdzi? Nie szkodzi, ja wszystkie psy kocham. Ale gdybym na panią choć oczy podniósł, to by do gardła skoczył, nie? Obrońca!
- Ja go znam, to jest świetny pies. Zawsze gadaliśmy z chłopakami o nim, nie do wiary, że to lablador. Lablador? Labrador? Jak to się mówi? I nie skrzyżowany z amstafem? A wygląda.

I tak codziennie, po drodze do parku, w parku, w drodze powrotnej, kiedy pies postanowi zrobić sobie odpoczynek. Przystają, zagadują, opowiadają swoje psie historie, niektórzy ci sami, co zawsze, te same opowieści, których po raz kolejny wysłuchuję, inni - przechodzący przypadkiem.




niedziela, 1 czerwca 2014

Też cię będzie stać


Park Sielecki. Przedwieczerz.
Od stawu daje mułem, od kościoła, przez otwarte witrażowe okna, snuje się woń kadzidła.
Ze stadionu na Łazienkowskiej dochodzi z oddali pogłos meczowych okrzyków plemiennych, dobywających się z tysięcy gardeł.
Z kościoła - wykonanie pieśni na dwa głosy żeńskie i dwa męskie, z towarzyszeniem dwóch gitar, skrzypiec i fletu poprzecznego. Z uwagi na niedostatki dykcji lub też złe nagłośnienie wyławiam jedynie refren, coś jakby "Pan niesie miłość".
Alejką idą oni. Środkiem ten wyraźnie najważniejszy; rzeźba, ale nie napakowany, ruchy płynne, jak u gibkiego drapieżnego zwierzaka, dres i obuwie sportowe, ale z najwyższej półki, żaden tam adidas, coś znacznie bardziej wyrafinowanego, czego nawet nie jestem w stanie rozpoznać. Znamy się z widzenia, z niedawnej akcji w obronie dawnego przedszkola i przyległego ogrodu przed zakusami dewelopera. Tańcował wtedy w rytm samby podczas parady wokół przedszkolnego ogrodu, wyginał śmiało ciało i śmiało pozował do zdjęć. No, zna chłopak swoją wartość. Już z daleka uśmiecha się do mnie, pozdrawia. Bo czemu nie. Po bokach - asysta. Jeden bardzo gruby, toczy się, z nogi na nogę. W wiszących szortach i białej koszulce z malutkim emblematem Legii, koszulka jak namiot, chyba w największym możliwym rozmiarze, a pod koszulką zwały się kolebią, żyją własnym życiem, poruszają się, jakby miał tam pod spodem kilka ruchliwych szczeniaczków. Też się znamy z widzenia, z festynów sieleckich. I mieszka po sąsiedzku, ulicę dalej. Więc również posyła coś na kształt porozumiewawczego uśmiechu. Drugiego z asysty, chuderlawego młodziaka w koszulce Everlast i marniutkich dresach ortalionowych nie kojarzę, ale może po prostu wyrósł, wybujał z dzieciaka niedawno, więc nie rozpoznaję.
Gruby w emocjach:
- Ten mój szef kazał mi jutro przyjść na 13:30, na drugą zmianę. A miała być pierwsza. Ja mam swoje plany, on tego w ogóle nie szanuje, kolejny raz. To ja go pierdolę, a zresztą wiem, że przyjdę tylko po to, żeby mnie wypierdolił. Nie przyjdę, pierdolę go.
- Nie przyjdziesz, wypłaty nie dostaniesz - tonuje emocje Ten Ważny.
- Pierdolę wypłatę, wszystko pierdolę - Bardzo Gruby robi się purpurowy na twarzy.
Dzwoni komóra Tego Ważnego. Ważny odbiera, oddaje piwo do potrzymania młodziakowi.
- No co tam? Naprawdę? To wbijamy, za chwilę jesteśmy. Tak, z browarem.
- Tomek. Na bucha zaprasza. Urodziny ma. I gest. Bo stać go. A ty idź do roboty jutro, poszukasz spokojnie innej. Też cię będzie stać. Spójrz na siebie, jak ty wyglądasz, ogarnij się i nie pierdol. A ty, Młody, słuchaj, i ucz się życiowo od starszych.