poniedziałek, 2 czerwca 2014

A ile ma lat? O, to naprawdę staruszek

- A on ile ma lat? O, to naprawdę staruszek, biedak, ledwie chodzi. A moja ostatnia psina, suczynka, bokserka, umarła, kiedy miała 6 lat.
Na raka, dopowiadam w myślach, słyszałam tę historię kilkanaście, albo i kilkadziesiąt razy, ale wysłucham kolejny raz. Bardzo starsza pani, drobniutka, chudziutka, jak pajęczynka, pochyla się nad moim psem, który właśnie postanowił zrobić sobie odpoczynek.
- Miała przerzuty wszędzie, weterynarz powiedział, że naprawdę trzeba uśpić, żeby się nie męczyła, tak płakała już z bólu. One za krótko żyją, te nasze kochane psy, za krótko.
- A ja to miałem taką sukę, mądrą, złoto, nie pies. Przyjaciel, no, rodzina. Ale zachorowała, leczyliśmy, nic się nie dało zrobić, 8 lat miała, jaka to jest żałoba, jak po człowieku.
Owczarek niemiecki, dopowiadam w myślach, przerasowana suka, z chowu wsobnego, rak, stawy wysiadły i wątroba. Słyszałam tę historię kilkanaście, albo i kilkadziesiąt razy, ale wysłucham kolejny raz. Parkowy kolega, już przetrzeźwiały po porannym piwie, pochyla się nad moim psem, który właśnie postanowił zrobić sobie odpoczynek.
- Tak patrzę, chłopak ostatnio lepiej chodzi, daj mu Boże. Choć stawy kiepskie, widać. Ile ma lat? A, słuszny wiek.
- O, moja miłość idzie. Bo ja to wszystkie psy kocham. Najbardziej ich uszy, takie aksamitne. No, widzi pani, jak pan Andrzej mi pięknie pomaga. Ale tylko po południu. A rano ten intrygant przychodzi. Leń, intrygant, podlec i plotkarz. Raz przychodzi, raz nie, nie można niego liczyć. Albo mi rozłoży stojaki na warzywa albo i nie. Wtedy dzwonię po kryjomu po pana Andrzeja. Co zrobić, nie mam wpływu, szef ustala. No, co, kochany, uszy masz aksamitne i serce szczere. Gdybyś ty był moim szefem, to byśmy się dogadali.
- A ile ma lat? Bo widać, że stary, morda siwa, ale jak on się cieszy, jak do wody wejdzie. Tyle jego, oby jak najdłużej.
- Hau hau. Hau ał. Hał nie ał - mówi mała dziewczynka, z półtora roku, zawsze, kiedy się mijamy na podwórku, jej mama wyjaśnia, że ona boi się psów, ugryzł ją jeden, i to rodzinny, ale tego chyba się nie boi, widzi, że łagodny.
- Mogę pogłaskać? Że śmierdzi? Nie szkodzi, ja wszystkie psy kocham. Ale gdybym na panią choć oczy podniósł, to by do gardła skoczył, nie? Obrońca!
- Ja go znam, to jest świetny pies. Zawsze gadaliśmy z chłopakami o nim, nie do wiary, że to lablador. Lablador? Labrador? Jak to się mówi? I nie skrzyżowany z amstafem? A wygląda.

I tak codziennie, po drodze do parku, w parku, w drodze powrotnej, kiedy pies postanowi zrobić sobie odpoczynek. Przystają, zagadują, opowiadają swoje psie historie, niektórzy ci sami, co zawsze, te same opowieści, których po raz kolejny wysłuchuję, inni - przechodzący przypadkiem.




niedziela, 1 czerwca 2014

Też cię będzie stać


Park Sielecki. Przedwieczerz.
Od stawu daje mułem, od kościoła, przez otwarte witrażowe okna, snuje się woń kadzidła.
Ze stadionu na Łazienkowskiej dochodzi z oddali pogłos meczowych okrzyków plemiennych, dobywających się z tysięcy gardeł.
Z kościoła - wykonanie pieśni na dwa głosy żeńskie i dwa męskie, z towarzyszeniem dwóch gitar, skrzypiec i fletu poprzecznego. Z uwagi na niedostatki dykcji lub też złe nagłośnienie wyławiam jedynie refren, coś jakby "Pan niesie miłość".
Alejką idą oni. Środkiem ten wyraźnie najważniejszy; rzeźba, ale nie napakowany, ruchy płynne, jak u gibkiego drapieżnego zwierzaka, dres i obuwie sportowe, ale z najwyższej półki, żaden tam adidas, coś znacznie bardziej wyrafinowanego, czego nawet nie jestem w stanie rozpoznać. Znamy się z widzenia, z niedawnej akcji w obronie dawnego przedszkola i przyległego ogrodu przed zakusami dewelopera. Tańcował wtedy w rytm samby podczas parady wokół przedszkolnego ogrodu, wyginał śmiało ciało i śmiało pozował do zdjęć. No, zna chłopak swoją wartość. Już z daleka uśmiecha się do mnie, pozdrawia. Bo czemu nie. Po bokach - asysta. Jeden bardzo gruby, toczy się, z nogi na nogę. W wiszących szortach i białej koszulce z malutkim emblematem Legii, koszulka jak namiot, chyba w największym możliwym rozmiarze, a pod koszulką zwały się kolebią, żyją własnym życiem, poruszają się, jakby miał tam pod spodem kilka ruchliwych szczeniaczków. Też się znamy z widzenia, z festynów sieleckich. I mieszka po sąsiedzku, ulicę dalej. Więc również posyła coś na kształt porozumiewawczego uśmiechu. Drugiego z asysty, chuderlawego młodziaka w koszulce Everlast i marniutkich dresach ortalionowych nie kojarzę, ale może po prostu wyrósł, wybujał z dzieciaka niedawno, więc nie rozpoznaję.
Gruby w emocjach:
- Ten mój szef kazał mi jutro przyjść na 13:30, na drugą zmianę. A miała być pierwsza. Ja mam swoje plany, on tego w ogóle nie szanuje, kolejny raz. To ja go pierdolę, a zresztą wiem, że przyjdę tylko po to, żeby mnie wypierdolił. Nie przyjdę, pierdolę go.
- Nie przyjdziesz, wypłaty nie dostaniesz - tonuje emocje Ten Ważny.
- Pierdolę wypłatę, wszystko pierdolę - Bardzo Gruby robi się purpurowy na twarzy.
Dzwoni komóra Tego Ważnego. Ważny odbiera, oddaje piwo do potrzymania młodziakowi.
- No co tam? Naprawdę? To wbijamy, za chwilę jesteśmy. Tak, z browarem.
- Tomek. Na bucha zaprasza. Urodziny ma. I gest. Bo stać go. A ty idź do roboty jutro, poszukasz spokojnie innej. Też cię będzie stać. Spójrz na siebie, jak ty wyglądasz, ogarnij się i nie pierdol. A ty, Młody, słuchaj, i ucz się życiowo od starszych.

sobota, 31 maja 2014

Pani zje ogórka


- Koledzy, a jak wczoraj na Wiktorskiej kupowałem strunę E 1, bo mnie one zawsze szybko idą, ja w emocjach gram, to był ten gitarzysta od Rodowicz, no, ten, jak on się nazywa? Taki, co grać nie umie. Jak on się nazywa? Ten z długimi włosami.
- My nie wiemy, nie śledzimy za bardzo.
- On od lat z Marylką gra. A nie umie ni cholery. No, jak mu tam? Krebst! Nie, Krebs. Zbyszek. To ja do niego podchodzę i mówię, że, bez urazy, ale po mojemu to on grać nie umie. A on wcale się nie obruszył, tylko mówi, że wciąż się uczy. Pogadaliśmy tak bardziej fachowo, ja mu parę rzeczy podpowiedziałem. Równy gość. Ale grać nie umie.


- O, pani nam robi zdjęcia! Pomachajcie pani, uśmiechnijcie się do miłej pani, niech zobaczy, że z nas fajne chłopaki.


- A miła pani niech się poczęstuje ogóreczkiem. Bardzo panią proszę, pani się częstuje. Zachęcałbym jednak, ja pani powiem, dlaczego. Ogórki są dla kobiet szczególnie wskazane. Bo jak pani zje ogórka, to panią zaswędzi dziurka.


- To teraz chyba mi się należy bułka - zasłużyłem, nie?




czwartek, 22 maja 2014

Ziuta, pies na suki i wnuczek


- Ziuta! Ziuta! Chodź tu, możesz się spać położyć, przecież wiesz, że nigdzie nie jedziemy. Tak, proszę pani, ona wie, że jak pan otworzy piwo, to nie jedziemy. Ona wszystko wie, wszystko rozumie. Wie, że jak piwo otworzę, to siedzimy w samochodzie. Bo możemy. Samochód to miejsce prywatne, mogę się napić, nawet, jak mam kluczyki w stacyjce. Byle nie wystawiać ręki z piwem poza. To piwo trzymam w prawej, w samochodzie. Tylko z lewą nie wiem, co zrobić, kiedyś papierosa trzymałem. Poza samochodem. A teraz tak ta lewa wystaje. A Ziuta wszystko wie. Piękna nie jest, taka ryża beczka, ale jaka mądra. Jak to kundle. Chociaż ten mój szarpej, rodowodowy, a jaki mądry był. Pani pamięta? A, pamięta pani. Wszyscy go pamiętają, a to już 5 lat, jak go nie ma. Ona chodzi bez smyczy, bez obroży, ale się pilnuje. Człowieka się trzyma. A on to chodził, gdzie chciał. Bywało, i na trzy dni znikał. On pies był na suki, lepszy cwaniak, łaził na ksiuty, jak to się kiedyś mówiło. W Morskim Oku się czaił, w krzakach, i jak suka szła, to dopadał. I spał tam, czekał na poranne spacery. Taki był cwany. A na przejściu to stał, aż ludzie pójdą, rozumny taki.
- No i 13 lat przeżył, ale w końcu to już weterynarz powiedział, że męczę psa, że trzeba uśpić, bo przerzuty poszły wszędzie, od kręgosłupa go sparaliżowało. Nie wstawał, płakał, bolało go. Proszę pani, tragedia to była, ale uśpiłem. I powiedziałem sobie, że żadnego psa. Ale dzieci ze wsi ją przywiozły, tę moją Ziutę, zaraz po tym, jak szarpej odszedł, małe takie to było, w kieszeni się mieściło. Chcieli ją zakopać, łopatą przez łeb i zakopać. Nie, nie dzieci, miejscowi. I dzieci ją uratowały.
- Dzieci na nią mówią Rata, nie wiem, skąd to wzięły, ale ja nazywam Ziuta. I dzieci też właściwie zaczęły ją tak nazywać. No bo czy nie wygląda na Ziutę? Ona z nami śpi w łóżku, kąpię ją co tydzień, bo na poduszce śpi. Wiem, kąpać za często niezdrowo, tak opłuczę tylko.
- Pani na zakupy? Do Biedry? A, po warzywa. Do kulawego, znaczy się płońszczaka? To pani pójdzie do naszego, tego w bramie przy Tatrzańskiej. On od środy do soboty, a truskawki ma własne, słodziutkie, i ziemniaki własne, i ogórki, a kapustę kiszoną od sąsiada. I w ogóle, co się da od sąsiadów.
- Truskawki dziś od niego kupiłem, na jutro, na bierzmowanie wnuczki. Przez to bierzmowanie uciekłem, piwa się napić, spokojnie posiedzieć w samochodzie, bo one, ta moja kobieta i córka szaleją, sprzątają, położyć się nie ma jak, odpocząć spokojnie.
- Ta wnuczka to grzeczna, póki co, uczy się dobrze, może na zmarnowanie nie pójdzie. Bo starszy wnuczek to nicpoń taki, ma 18 lat, szkołę rzucił. Ja tam się nie mieszam, choć mi się serce kraje. Rodzice mu zapowiedzieli, że ma w domu sprzątać i ugotować. To sprząta. Czy gotować umie? Umie, i to jak, przecież się uczył gastronomii i hotelarstwa na Krasnołęckiej, jest oszczędność dla domu. Ja go chciałem dać na praktyki do Sowy, wie pani, Sowa i Przyjaciele, tam, gdzie kiedyś Sielanka, a potem Karczna Słupska. Bo tak się złożyło, że my się znamy z Sową, na "ty" jesteśmy. Ale jak ja go mam polecić, za dwa dni on to oleje, do roboty nie przyjdzie? Wstyd.
- A wie pani, co on mówi, ten mój wnuczek? Że jego to interesuje, za przeproszeniem, tylko pierdolenie. No, seks, w sensie. Nie powiem, powodzenie ma. Jak ten mój szarpej. Tylko on był pies. I chyba inteligentniejszy.
- Tak myślę, że może jemu to przejdzie. Że zmądzrzeje. Ale nie wiem, czy doczekam. Bo ja idę na operację. Pani słyszy, jak ja mówię. I dlatego nie palę. Będą mi wycinać polipy ze strun głosowych. Ale czy ja się z tej operacji obudzę? Mam nadwagę, nadciśnienie. Człowiek się nie oszczędzał, taka prawda. A już zaraz 66 lat skończę. Pani pomyśli o mnie, jak będę miał tę operację. We czwartek, 22 maja.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Myszy, pantofle i ludzie


Mam taką znajomą. Pani koło siedemdziesiątki. Ale młoda. Duchem i umysłem.
Dziś mi historię opowiedziała.
Otóż, choć jej subiektywnie zimno, uznała, że wiosna. I pantofle wiosenne wdziała. W piątek w nich poszła do sklepu, coś w jednym cisnęło.
Pomyślała, że dawno nie noszone i to stąd. A może tak zmarzły i zesztywniały przez zimę w nieogrzewanym przedsionku?
W sobotę w nich poszła do kościoła, bo to taka, jak ją nazywam, szabasowa katoliczka. W sobotę wieczorem chodzi na mszę, coby w ścisku z ludem bożym nie macać się w niedzielę.
Wychodzi z domu, pantofel ciśnie. Tak jakoś się leniła, żeby sprawdzić, bo ciężko jej się schylać.
Ale mocno ciśnie pod palcami i coś się w piętę wrzyna.
No, to się schyla i pod piętę sięga.
Drut?
Ciągnie za ten drut i wyciąga zaschnięty, sztywny mysi ogonek.
Pantofel zzuwa, a tam, pod palcami, zmumifikowana myszka.
Ona myszy się boi i brzydzi panicznie, ale jej kotek takie oto dary do domu znosi. Musiał jeszcze zimą łup umieścić w pantoflu, bo się w zimnym przedsionku truchełko zrobiło.
Co tu zrobić? Truchełko wytrzepać przez płot, na działki?
Uznała, że się nie godzi mysiej mumijki komuś wrzucać na rabatkę, wróciła do domu, z pantoflem na czubku stopy, powstrzymując pawia i zaschniętęgo trupka wywaliła do śmietnika.
Ale co dalej? Wzuć te same pantofle? Wyrzucić? Ale to dobre buciki, wygodne.
Stwierdziła, że pantofle odstawi, na okres karencji, truchło nie zaśmierdło, nadają się do noszenia.
A do kosciółka poszła w zimowych butach, zgodnie z subiektywnym odczuciem temperatury.


Z myszami ma  problem. Bo dokonały inwazji, cholera wie, dlaczego akurat z wiosną. Kot je tłucze na potęgę, ku zgrozie i obrzydzeniu pani. No bo niby dobrze, że tłucze, ale taki masowy mord?! On serca nie ma! Pani kotu podsuwa smakołyki, żeby chociaż tych myszy nie żarł, bo potem pyskiem po myszy rozszarpaniu przychodzi ją całować. A kot się wycwanił - jak chce smakołyczek, to przynosi mysiego trupa i rzuca demonstracyjnie pod nogi. I dostaje smakołyk. Najwyraźniej założył mysie repozytorium, bo przynosi myszki w różnym stanie skruszenia, wyciąga je ze swoich łatwo dostępnych zasobów.

Ale jak się na coś obrazi, to potrafi rozsmarować świeży ubój, z wygryzionymi podrobami, na dywaniku pod łóżkiem. Albo zagrzebać w cukiernicy. Lub, jako wyraz czułości chyba, ułożyć jeszcze ciepłą, nienaruszoną mysz na poduszce. A czasem, jak łowy udane, to i cały rządek.

piątek, 4 kwietnia 2014

Dałaby Pani sobie radę

UWAGA!!! 
Wszystkich, których wujek Google przywiódł tu, obiecując informacje na temat magicznego sposobu ODCHUDZANIA informuję, że nie znajdą tutaj NIC ciekawego i w związku z powyższym mogą sobie darować dalszą lekturę.



Fejsbunio dba o mnie, żebym nie przeoczyła nadejścia wiosny i kieruje do mnie reklamy, a propos tejże wiosny chyba, innego pomysłu nie mam.

Otóż, gdyby ktoś nie zauważył:

WIOSNA już JEST!
Porzuć zimowe ubrania i odbierz swój bon do C&A zupełnie za FREE!

A ja, głupia, do tej pory zawsze chowałam zimowe ubrania w głąb szafy! Zamiast po prostu porzucić. I ten kusicielski bon do C&A, zupełnie za FREE? No, do C&A to chyba tylko za FREE.

W kwestii ubrań pojawia się też, jakże wiosenny, wątek wyszczuplania.

SUKIENKI WYSZCZUPLAJĄCE
Wysyłka w 24 h 0 zł!
Idealnie Dopasowane Sukienki z Dzianiny ZAMÓW TERAZ!

To chyba jakaś sprzeczność. Idealnie Dopasowane Sukienki z Dzianiny? Wyszczuplające? Chyba, że są z pianki neoprenowej. Salma Hayek podobno nosi taki neoprenowy rulon, wprawdzie POD idealnie dopasowaną suknię syrenki na gale na czerwonym dywanie.

A zaraz obok - rozwiązanie problemu. Kuracja XXXXXX i mogę dopasowaną dzianiną oblekać idealne kształty.

UWAGA! Jak szybko schudnąć? Zobacz wywiad z lekarzem na Onet.pl! XXXXXXXXOdchudzanie! Nie, żebym odczuwała potrzebę odchudzania, ale jestem generalnie świata i odkryć naukowych ciekawa, może ktoś stworzył genialną metodę, lepszą, prostszą i szybszą od jedynej, w którą wierzę, metody dupy i głowy czyli "rusz dupę i jedz z głową". A tam (pisownia oryginalna):


"Odnośnie XXXXXXX kuracji odchudzającej, czy może Pani przedstawić schemat działania?

W skład zestawu wchodzi 30 dniowa kuracja odchudzająca. Wykorzystując odkrycie transportu mikropęcherzykowego do nanostruktur komórkowych. Składniki produktu zaczynają wysyłać impulsy do holienzymów i wszczynać transkryptazę nowych białek i enzymów katalizujących. XXXXXXX kuracja  informuje orgaznim o rozpoczęciu procesu odchudzania, przez co organizm w sposób naturalny wytwarza enzymy katalizujące reakcje lipodestrukcyjne.

Opis całkiem skomplikowany…
Dałaby Pani sobie radę. Produkt XXXXXXXX to rzeczywiście nowość w zakresie transbłonowych kuracji odchudzających i pierwszy taki produkt w Polsce, ale w zestawie jest również szczegółowa instrukcja oprócz dokumentów z certyfikacją skuteczności i świadectwa orginalności produktu."
Hmm, ja bym sobie nie dała rady. Nie dla mnie więc reakcje lipodestrukcyjne, pozostanę przy zachowaniach autodestrukcyjnych.
Fejsbunio jednak nie pozostawił mnie w bezradności i zaproponował:

GORSET WYSZCZUPLAJĄCY
Za 15 ZŁ REWELACJA dla wszystkich kobiet, będziesz piękna w każdej chwili, PROMOCJA DNIA

Czyli jednak koncepcja bliska rulonowi. Ujrzałam oczyma wyobraźni tę talię, smukłą kibić. "Suknia doskonale uwydatniała talię Scarlett, mierzącą w obwodzie 17 cali - najcieńszą talię w trzech powiatach!" - za jedyne 15 zeta, w każdej chwili. Niezły deal. 

Nie mam pojęcia, według jakiego klucza fejsbunio dobiera mi te reklamy. Bo jeszcze ostatnio długo atakował propozycją, cobym się porozwijała osobiście na niwie efektywności i zdobyła cenną umiejętność zmieszczenia więcej działań w ograniczonym czasie. A ja tu kombinuję, jak robić mniej, a nie więcej. Zwalam na przesilenie wiosenne, pełnię, jak akurat jest, wichurę, jak się trafi, na pogodę, która ma zaburzenia afektywne dwubiegunowe, z bardzo szybką zmianą fazy, i przetacza mi się frontami po głowie, i jestem wetterkrank i niezborna, nie ogarniam, i jest tak, jak to pisał Hrabal o Frantisku Hrubinie, który mawiał:
"Ja, kiedy mam wypełnić przekaz i zanieść na pocztę, to nie dość, że ten dzień, ale i następny mam do dupy". 

Ja mam również poprzedni.

A co do Hrabala, to uczniowie gimnazjum w Nymburku zbuntowali się właśnie przeciwko nadaniu ich szkole imienia Hrabala. 

"Nigdy nie słyszałem o takim pisarzu – oświadczył przewodniczący samorządu uczniowskiego. Inny znów uczeń stwierdził, że z tego, co mu wiadomo, Hrabal dwukrotnie nie zdał do następnej klasy, nie zasługuje więc na to, by być patronem jednej z najlepszych w kraju szkół średnich (czeskie gimnazjum jest odpowiednikiem naszego liceum). List protestacyjny podpisało kilkuset uczniów."

No, nie zasługuje, logika nie do podważenia.

Ale za to logiki, według której fejsbunio dobiera mi reklamy, kompletnie nie pojmuję. Gdybym jednak nie była zainteresowana nową garderobą, wyszczuplaniem i odchudzaniem, z okazji wiosny poleca mi również to:

Kosiarka fana sportu
Kosiarka w barwach narodowych za 469 zł! Koszulka kibica gratis!

Nie mam wprawdzie trawnika, kibicem też nie jestem, ale mogłabym w ramach prac społecznych pomykać z taką kosiarką po naszym podwórku. I kilku sąsiednich. W koszulce kibica. Albo iść z kosiarką w barwach narodowych i w tej koszulce na Marsz Niepodległości. Ale to już nie wiosennie.

Za to wśród słów kluczy, dzięki którym ludzie trafiają na tego bloga są:
"siusiak" - no, rozumiem, było o siusiaku, wprawdzie chyba nie takim, jakiego się spodziewał ten ktoś

ale są też "zdjęcia widocznych siusiaków" (trudno, żeby ktoś szukał niewidocznych)

oraz "gołe dziewczyny z wielkimi piersiami" - o gołych dziewczynach nigdy nie było, o piersiach, wielkich czy niewielkich, również nie

Przykro mi bardzo, że tych państwa rozczarowałam.

poniedziałek, 31 marca 2014

Element tu się kręci


wracam koło 11 wieczorem na rowerze do domu przez dzielnię; otuleni mrokiem przejścia przy Szpitalu Czerniakowskim, od strony Górskiej, dwaj panowie dyskretnie spożywają
- proszę pani, pani się nie boi tak po ciemku na tym rowerze?
- a czego mam się bać?
- no, przewrócić się można albo co
- nie, jeszcze trzymam równowagę
- a, to pani?
- a, to pan?

był to mój kolega z Parku Sieleckiego, równowagę słabo już trzymający
- może panią odprowadzimy, element tu się kręci
- dziękuję, dam radę, jestem już prawie pod domem
- to my będziemy tu stać i obserwować
- bardzo szanownym panom dziękuję, jesteście moimi aniołami stróżami
- ale pani się nie obraziła, że tak zawołałem? bo trochę z kolegą popiliśmy, wiosna jest, człowiekowi się chce z domu wyjść
- skądże, tylko flaszki wyrzućcie panowie do kosza
- my zawsze do kosza, to ci młodzi rzucają, pod siebie robią, kończymy i idziemy, dobranoc pani

czwartek, 20 marca 2014

Stasiek i lalek


już po zmroku, na skwerek przychodzi mocno starsza pani, siada na ławce, mówi do siebie, potem trochę do mnie
- siedzę sobie na ławce, tak, ciepły wiatr wieje, wiosna idzie, kolejnej wiosny dożyłam, cieszyć się trzeba, tylko nie ma z kim, Staśku, Staśku, tak zawsze czekałeś na wiosnę, o, jest pani i lalek, lalek, chodź tutaj, no, chodź, kochany lalek, Stasiek kochał psy, zawsze gadał do nich, i do dzieci
- pani pozwoli mu węszyć, psy tak świat oglądają, mój Stasiek zawsze mówił, że one więcej rozumieją, niż ludzie
- lalek, zmęczyłeś się, pani mu da odpocząć, usiądzie pani obok, pogadamy, lalek złapie oddech
- mój Stasiek zawsze mówił, że psy są jak dzieci, ciekawe świata i niesforne
- pani siądzie, lalek zmęczony, odpocznie
- my dzieci nie mieliśmy, to Stasiek z dziećmi zawsze gadał, a psy mieliśmy, jak dzieci, tak je pieściliśmy, teraz za stara jestem, psa nie uchowam
- a lalek też już stary, męczy się, dyszy, pani go puści, niech sobie węszy, tyle jego
- Staśku, ciepło jest, już złoty deszcz prawie kwitnie, pani z lalkiem poszła, ale chociaż odpoczął, tak siedzę, jak zawsze na wiosnę siedzieliśmy

poniedziałek, 10 marca 2014

Wiosenne podsłuchy




Dwie mamy z dziećmi w spacerówkach:

- Nie mam na nic siły, nic mnie nie cieszy, dzień w dzień to samo, ledwie łażę, zanim się zbiorę na ten cholerny spacer, to najchętniej bym wróciła.
- Będzie dobrze, słonko świeci, wiosna idzie, z wiosną nowe możliwości.
- Pierdolę nowe możliwości, to mnie właśnie przeraża. Nie mam siły na te stare, a co dopiero na nowe.


Starsza pani z pieskiem i starszy pan bez pieska:

- Widział pan te dwie lafiryndy? To mają być spódniczki? Przygrzało im, to z gołym tyłkiem latają. A za chwilę zaczną z cyckami na wierzchu. Wstydu ani sumienia takie nie mają.
- Święte słowa, sumienia nie mają. Żeby tak się znęcać nad starszym człowiekiem, na pokuszenie wodzić?
- No wie pan! Wstyd! Typowy mężczyzna!
- Duchem, proszę pani, duchem.


Dwaj koledzy z browarem:

- Tej mojej z wiosną całkiem odwaliło. "Jak ty wyglądasz? Jak ty się na plaży pokażesz?". I, zamiast michy, jakaś, kurwa, sałatka. Mówię jej, że chłop musi mieć kawał ciała, masę musi mieć.
- Ale ty w objętość idziesz, nie w masę.

czwartek, 6 marca 2014

Dolegliwość wstydliwa


Mam dolegliwość wstydliwą. Albo myślę, że mam. Albowiem, po sezonie zimowym, jak tylko mnie zaświerzbi między palcami u stóp, podejrzewam grzybicę, błeee. Idę więc do apteki, na wszelki wypadek maść zakupić. I stoję pod elegancką apteką, próbując sobie przypomnieć nazwę specyfiku. Mam, jest nazwa!!! Wchodzę na apteczne salony, a właściwie wjeżdżam, ślizgając się na psiej kupie na podeszwie przyklejonej. Wywijam orła na kafelkach, a tu pan farmaceuta, mega przystojniak, już od drzwi, od których na psiogównie jadę, zapytuje, głosem aksamitnym, welwetowym i głębokim, czym może mi służyć. Ja mu na to, że mam dolegliwość pewną i że poproszę clemastin w maści (taka mi nazwa trudna przyszła mi do głowy). Pan, tym głosem, ach, tym głosem, oznajmia, że, jak 10 lat pracuje, to clemastinu w maści nie zna. I nagle - między oczyma naszymi przeskakuje iskra porozumienia, jednocześnie oznajmiamy, ach, nie o clemastin chodzi, o inną trudną nazwę.

- Już wiem, proszę pani, z mojej praktyki znam, to jest jedna z najtrudniejszych nazw do zapamiętania, a taka popularna rzecz. Sam czasem zapominam, poważnie.

I podaje mi clotrimazol, maść na grzybicę, najtańszą.

Wpatruję się w jego oczy, migdałowe w wykroju, normalnie ikona, omiatam klatę, pod farmaceutycznym fartuszkiem, mrrrauuu!

- Ale, proszę pana, czy ja na pierwszy rzut pana pięknych oczu wyglądam na grzybicę?

- Broń Boże, po prostu taki sezon, wszyscy podejrzewają grzybicę po zimie, lata dowiadczenia.