wtorek, 17 grudnia 2013

Nie po drodze nam


- Taka zawzięta? I nic? Nic nie da sobie powiedzieć?
- Nic. Ale i ja zawzięty. Swoje przekonania mam. I swój honor.
- O co jej chodzi? O to?
- O to też. Nie tylko, że z chłopakami się napiję. Nawet w domu browara nie da wypić. I o to. Widzisz, szalik muszę w kieszeni wynosić.
- Szkoda, fajnie razem wyglądacie.
- Ale nie po drodze nam.
- No nie po drodze. Ty masz Drogę Legionisty.

niedziela, 15 grudnia 2013

Lwie Serce


Niedzielne południe, poczwórne skrzyżowanie czyli Chełmska/Dolna z Belwederską/Sobieskiego. Czekam z psem na zielone. Pani z panem lekkimi zakosami dochodzą do przejścia. Pan ma okulary w wielkich, ewidentnie damskich oprawkach, vintage kocie oko w kolorze pudrowym, ale z jednym tylko szkłem.
- Ty coś widzisz w tych okularach bez szkła? - pyta pani - Bo tak się potykasz.
- Nawet lepiej widzę bez szkła. To po mamusi okulary, zgubiłem swoje. Tylko w oko wieje przez tę dziurę.
- Ale jak ty wyglądasz, patrz, nawet pies się z ciebie śmieje. Mogę pogłaskać? Nie ugryzie? Jak się wabi?
- Leon. Nie ugryzie.
- Leon? Leon Lwie Serce!
- Ryszard.
- Słucham? - ożywił się pan jednookularowy.
- Lwie Serce to był Ryszard.
- A, bo myślałem, że do mnie pani mówi. Bo ja jestem Ryszard. Leon to zawodowiec, ty głupia. O, przepraszam, to nie do pani. I w ogóle przepraszam za koleżankę, że tak zaczepia.

niedziela, 8 grudnia 2013

Zaczęło się!


Mój sąsiad z parteru przyuważywszy, że wychodzę z psem otwiera z rozmachem okno:
- Zaczęło się!
Słyszę radio w tle, myślę: newsów z Kijowa słuchał.
- Do rana nie wiadomo, co co będzie. Noc z głowy. Ten z Mińska jak dojedzie, to już będzie za późno.
- A on się wybiera?
Myślę: tylko Łukaszenki tam brakuje.
- Wybierać to pewnie się wybiera, tylko czy dojedzie, jak taki śnieg pada. Mówię, noc z głowy, ja będę musiał zgarnąć, zanim się uklepie, zaczęło się, i tak do wiosny.

AAAAAA!!!! "Turkocze zaprzęg na majdanie", tylko nie tym, w tym momencie zajarzyłam, no, to pogadali - "ten z Mińska" to nasz cieć, który dojeżdża z Mińska, ale Mazowieckiego, opędza z pięć cieciówek, sprawnie delegując zadania, odpala mojemu sąsiadowi parę groszy za wyręczanie go w co cięższych robotach, a zwłaszcza w uprzątaniu śniegu.

Co słychać?


Wychodzę z psem na spacer, sąsiad z parteru uchyla okno i woła:
- Sąsiadko! Sąsiadko!

Myślę - coś opowiedzieć chce, może się dowiem, kto w sąsiedztwie ostatnio się nachlał i latał bez gaci, albo co mu "ta-nie-powiem-kto-z-góry-bo-się-nie-chcę-wyrażać" nagadała, więc dla paddzierżki razgawora pytam:
- Co tam słychać, panie Andrzeju?
- Normalnie szkoda gadać, sąsiadko. 
Pauza, dramatyczne zawieszenie głosu, stopniowanie napięcia.
- NIC nie słychać!

środa, 4 grudnia 2013

Nie dla mnie




Rozbija lód, laską czy tam kulą rozbija, wali naokoło. Lód cienki jak papier, ale wali z pasją. Obserwuję, w końcu pytam nieśmiało, bo nie jest to mój parkowy kolega. Raczej się nie lubimy, to wredny staruch jest, psa mojego nie lubi, bo ryby płoszy, jak do wody wchodzi. Oraz sra. A to, że zbieram psie kupy, nie pomaga. Bo kupy z kosza śmierdzą i tak. Ale pytam, dlaczego ten lód kruszy.
- To nie dla mnie, ja stary jestem. Ale chłopaki może przyjdą. Ten na przykład, co się znacie i gadacie ze sobą, widziałem. Albo ten drugi. Zanim będzie prawdziwy lód, to ja tu zrobię przy brzegu, że ryby podpłyną, po powietrze. Dziś, jutro, będę tłukł ten lód. Mam czas. Przyjdę rozbijać, trzy, cztery razy dziennie. Dla chłopaków, może przyjdą na ryby.

wtorek, 3 grudnia 2013

Wątroba

- Niuniek, z panią idziesz na spacer? Fajnie masz, pani dba o ciebie na starość. O mnie by tak kto zadbał. A wie pani, wątroba mnie coś boli.
-Wątroba nie może boleć, nie jest unerwiona, może to woreczek żółciowy? (Wiem, że wątroba nie boli, popełniłam tekst do magazynu prozdrowotnego, motto: "co mówi twoja wątroba:").
- A kto ją tam wie. Ale coś mnie boli, w tej okolicy. Ma prawo boleć. Zasłużyłem.
- Może piwo odstawić, panie Andrzeju?
- A pomoże? Niby tak, ale jak już boli, to po co? A w ogóle, to może od kiełbasy?
- Kiełbasa też mogła zaszkodzić, ale raczej piwo.
- To jak? Co jeść? Co pić? Niuniek, ciebie przynajmniej wątroba nie boli.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

W autobusie

w autobusie:
- tak, mamusiu, będę na święta
- tak, proszę pani, szkoda była ewidentna, coś uszczkniemy
- nie, mamusiu, bez Tomka przyjadę
- muszę więcej wiedzieć o tym zdarzeniu
- nie, Tomek nie jedzie do rodziny
- ale sprawcy nieznani? i tak się coś chapnie
- ma rodzinę, ale jej nie znosi
- może mniej, ale zawsze coś
- jest normalny, tylko świąt nie lubi
- damy radę
- ja przyjadę
- tylko przelewem
- nie, ja nie nienawidzę świąt, naprawdę
- kwity są mocne
- nie mogę wcześniej, dopiero na Wigilię
- pracujemy nad tym
- pracuję, nie mogę wcześniej
- może się uda przed świętami
- może dzień przed Wigilią
- ale nie obiecuję
- ale nie obiecuję
- muszę kończyć
- muszę kończyć

sobota, 30 listopada 2013

Wróżby andrzejkowe


dziś rano, pod kioskiem:
- lałaś wczoraj wosk?
- lałam, wyszło mi to samo, co zawsze - jakby kula ziemska, czyli podróże, tylko nigdy się nie sprawdza
- mi też wyszło to samo - gówno albo chuj, zależy jak spojrzeć, za to zawsze się sprawdza

piątek, 29 listopada 2013

się przypomniało


Domy Centrum, rok '87 albo '88, mój znajomy z dawna, już świętej pamięci, napruty jak Messerschmitt, obrażony na babcię klozetową, która zażądała opłaty za odprysk w bardzo brudnym kiblu oraz za papier toaletowy, wielkości banknotu:

- ppppanni jjjessttt bbbrzrzydddkkka igdddybbbym sssię nnnie bbbałłłł, żżże pppójddę ddo wwwięzziennia, tto bbym pppannnią zzzassstrzrzellliłłł!


czwartek, 28 listopada 2013

Czasem. Dzisiaj na przykład. I w ogóle.


Skręcam w podwórko z ciemnawej bramy, oświetlonej jedną bździawą żarówką i na czołówkę wpadam na zakapturzonego kolesia.

- Pani się nie boi, to ja.
- Nie boję się, tylko tak wpadliśmy na siebie znienacka.

Tak naprawdę, trochę się boję, bo mój sąsiad jest nieprzewidywalnym świrem. A w każdym razie - bywa. Jak zacznie chlać i popłynie, to mu się mózg lasuje i ma napady niekontrolowanej agresji. I autoagresji. Na interwencję przyjeżdżają do niego dwa radiowozy, antyterroryści i ambulans. Bo się miota jak rozjuszony tygrys w klatce, robi totalną rozpierduchę, wynoszą go zakrwawionego i na wstępie wiozą do szpitala, z którego czasem ucieka i ukrywa się u tatusia dwie ulice dalej. Jak znajdą, to na chwilę sadzają, ale chyba ma jakieś kwity na niepoczytalność czy jak, bo szybko wraca. I jest spokojny, póki nie pójdzie w cug. Raz w biały dzień chwycił swojego sąsiada i walił nim o węgieł domu, ale tak konkretnie, żeby łeb mu rozwalić na pół. I właśnie na to walenie o węgieł weszłam na podwórko i wrzasnęłam tak, jak mnie uczyli w psiej szkole, było takie ćwiczenie: pies ma zatrzymać i obezwładnić podejrzanie zachowującego się delikwenta. Żeby było trudniej, trzeba wydawać psu komendy na odległość czyli wrzasnąć: puść!!! naprawdę na full volume. No, to wrzasnęłam, jak uczyli, łeb został ocalony, bo świr zaskoczony puścił swojego starszawego sąsiada na chwilę na tyle długą, że nieborak uciekł. A za co miał mieć łeb rozwalony? Bo ten śmieć mu karaluchy pod drzwi wpuszcza. Świr jest znany w okolicy z tego, że jest świrem. Niedawno dostał konkretny wpierdol od młodszej gwardii. A właściwie - nie dostał, młodsza gwardia go sprawnie obezwładniła i sobie poszła, co świra wprawiło w taki szał, chyba z upokorzenia, że sam sobie rozwalił głowę o śmietnikową altankę i zachlapał całe podwórko krwią.
Trochę więc go się boję. Wprawdzie świr, jak akurat jest w okresie przytomnosci, grzecznie mówi mi dzień dobry, ale nigdy nie wiadomo, co mu odbije.

- Ja przepraszam, że tak stanąłem na rogu, ale się zamyśliłem. Pani wie co? Życie jest czasem ciężkie. Dzisiaj na przykład. I w ogóle. To ja pójdę. Do widzenia.