środa, 4 grudnia 2013

Nie dla mnie




Rozbija lód, laską czy tam kulą rozbija, wali naokoło. Lód cienki jak papier, ale wali z pasją. Obserwuję, w końcu pytam nieśmiało, bo nie jest to mój parkowy kolega. Raczej się nie lubimy, to wredny staruch jest, psa mojego nie lubi, bo ryby płoszy, jak do wody wchodzi. Oraz sra. A to, że zbieram psie kupy, nie pomaga. Bo kupy z kosza śmierdzą i tak. Ale pytam, dlaczego ten lód kruszy.
- To nie dla mnie, ja stary jestem. Ale chłopaki może przyjdą. Ten na przykład, co się znacie i gadacie ze sobą, widziałem. Albo ten drugi. Zanim będzie prawdziwy lód, to ja tu zrobię przy brzegu, że ryby podpłyną, po powietrze. Dziś, jutro, będę tłukł ten lód. Mam czas. Przyjdę rozbijać, trzy, cztery razy dziennie. Dla chłopaków, może przyjdą na ryby.

wtorek, 3 grudnia 2013

Wątroba

- Niuniek, z panią idziesz na spacer? Fajnie masz, pani dba o ciebie na starość. O mnie by tak kto zadbał. A wie pani, wątroba mnie coś boli.
-Wątroba nie może boleć, nie jest unerwiona, może to woreczek żółciowy? (Wiem, że wątroba nie boli, popełniłam tekst do magazynu prozdrowotnego, motto: "co mówi twoja wątroba:").
- A kto ją tam wie. Ale coś mnie boli, w tej okolicy. Ma prawo boleć. Zasłużyłem.
- Może piwo odstawić, panie Andrzeju?
- A pomoże? Niby tak, ale jak już boli, to po co? A w ogóle, to może od kiełbasy?
- Kiełbasa też mogła zaszkodzić, ale raczej piwo.
- To jak? Co jeść? Co pić? Niuniek, ciebie przynajmniej wątroba nie boli.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

W autobusie

w autobusie:
- tak, mamusiu, będę na święta
- tak, proszę pani, szkoda była ewidentna, coś uszczkniemy
- nie, mamusiu, bez Tomka przyjadę
- muszę więcej wiedzieć o tym zdarzeniu
- nie, Tomek nie jedzie do rodziny
- ale sprawcy nieznani? i tak się coś chapnie
- ma rodzinę, ale jej nie znosi
- może mniej, ale zawsze coś
- jest normalny, tylko świąt nie lubi
- damy radę
- ja przyjadę
- tylko przelewem
- nie, ja nie nienawidzę świąt, naprawdę
- kwity są mocne
- nie mogę wcześniej, dopiero na Wigilię
- pracujemy nad tym
- pracuję, nie mogę wcześniej
- może się uda przed świętami
- może dzień przed Wigilią
- ale nie obiecuję
- ale nie obiecuję
- muszę kończyć
- muszę kończyć

sobota, 30 listopada 2013

Wróżby andrzejkowe


dziś rano, pod kioskiem:
- lałaś wczoraj wosk?
- lałam, wyszło mi to samo, co zawsze - jakby kula ziemska, czyli podróże, tylko nigdy się nie sprawdza
- mi też wyszło to samo - gówno albo chuj, zależy jak spojrzeć, za to zawsze się sprawdza

piątek, 29 listopada 2013

się przypomniało


Domy Centrum, rok '87 albo '88, mój znajomy z dawna, już świętej pamięci, napruty jak Messerschmitt, obrażony na babcię klozetową, która zażądała opłaty za odprysk w bardzo brudnym kiblu oraz za papier toaletowy, wielkości banknotu:

- ppppanni jjjessttt bbbrzrzydddkkka igdddybbbym sssię nnnie bbbałłłł, żżże pppójddę ddo wwwięzziennia, tto bbym pppannnią zzzassstrzrzellliłłł!


czwartek, 28 listopada 2013

Czasem. Dzisiaj na przykład. I w ogóle.


Skręcam w podwórko z ciemnawej bramy, oświetlonej jedną bździawą żarówką i na czołówkę wpadam na zakapturzonego kolesia.

- Pani się nie boi, to ja.
- Nie boję się, tylko tak wpadliśmy na siebie znienacka.

Tak naprawdę, trochę się boję, bo mój sąsiad jest nieprzewidywalnym świrem. A w każdym razie - bywa. Jak zacznie chlać i popłynie, to mu się mózg lasuje i ma napady niekontrolowanej agresji. I autoagresji. Na interwencję przyjeżdżają do niego dwa radiowozy, antyterroryści i ambulans. Bo się miota jak rozjuszony tygrys w klatce, robi totalną rozpierduchę, wynoszą go zakrwawionego i na wstępie wiozą do szpitala, z którego czasem ucieka i ukrywa się u tatusia dwie ulice dalej. Jak znajdą, to na chwilę sadzają, ale chyba ma jakieś kwity na niepoczytalność czy jak, bo szybko wraca. I jest spokojny, póki nie pójdzie w cug. Raz w biały dzień chwycił swojego sąsiada i walił nim o węgieł domu, ale tak konkretnie, żeby łeb mu rozwalić na pół. I właśnie na to walenie o węgieł weszłam na podwórko i wrzasnęłam tak, jak mnie uczyli w psiej szkole, było takie ćwiczenie: pies ma zatrzymać i obezwładnić podejrzanie zachowującego się delikwenta. Żeby było trudniej, trzeba wydawać psu komendy na odległość czyli wrzasnąć: puść!!! naprawdę na full volume. No, to wrzasnęłam, jak uczyli, łeb został ocalony, bo świr zaskoczony puścił swojego starszawego sąsiada na chwilę na tyle długą, że nieborak uciekł. A za co miał mieć łeb rozwalony? Bo ten śmieć mu karaluchy pod drzwi wpuszcza. Świr jest znany w okolicy z tego, że jest świrem. Niedawno dostał konkretny wpierdol od młodszej gwardii. A właściwie - nie dostał, młodsza gwardia go sprawnie obezwładniła i sobie poszła, co świra wprawiło w taki szał, chyba z upokorzenia, że sam sobie rozwalił głowę o śmietnikową altankę i zachlapał całe podwórko krwią.
Trochę więc go się boję. Wprawdzie świr, jak akurat jest w okresie przytomnosci, grzecznie mówi mi dzień dobry, ale nigdy nie wiadomo, co mu odbije.

- Ja przepraszam, że tak stanąłem na rogu, ale się zamyśliłem. Pani wie co? Życie jest czasem ciężkie. Dzisiaj na przykład. I w ogóle. To ja pójdę. Do widzenia.

środa, 27 listopada 2013

"Oczko" na Sielcach




Policzyłam i wyszło mi, że w sierpniu stuknęło „oczko” od czasu, kiedy zamieszkałam na Sielcach. Już pierwszej nocy folklor lokalny mi się objawił, kiedy to obudził mnie kobiecy głos, zdarty i monotonny: "Ty kurwo jebana, zabiję cię, chuju, ty kurwo jebana, chuju, kurwo jebana, zabiję cię, kurwo jebana, ty chuju, zabiję cię, kurwo jebana...." - i tak ad infinitum. Już dniało, pawie z Łazienek wrzeszczały, wyjrzałam przez balkon. Wokół domu ganiali się pani z panem, a dokładnie, pani goniła pana, wspomnianego Kurwę Jebaną, jak od tej pory go nazywaliśmy. Kurwa Jebana mieszkał ze swoją narzeczoną-wariatką w domu naprzeciwko. Wariatka od czasu do czasu postanawiała zabić Kurwę Jebaną, Kurwa Jebana od czasu do czasu próbował wypchnąć narzeczoną przez okno z drugiego piętra. Ta jednak, choć wzrostu mizernego - a może właśnie dlatego, to tak, jak w dżudo, mali dobrze podobno potrafią dobrze zaprzeć się w matę i są nie do ruszenia - silna była i wczepiona w futrynę wrzeszczała: "Zabije mnie ten chuj, kurwa jebana, zabije mnie". Z raz wezwałam policję, ale jak im podałam adres i powiedziałam, co się dzieje, to wytłumaczyli mi, że on tak od lat i jeszcze jej nigdy nie wypchnął. Narzeczoną od czasu do czasu zabierali do domu wariatów, skąd wracała ze schludnym jeżykiem na głowie, zapuchnięta od leków, tak, że wyglądała jak ludzik Michelina, do tego najczęściej chadzała w srebrnej, poprzecznie pikowanej kurtce i w takoż srebrnych pikowanych butach do pół łydki, no, ludzik z opon. Jeżyk odrastał jej na sztorc we wszystkich kierunkach, a kiedy tworzył aureolę, narzeczona znów lądowała w wariatkowie. Któregoś razu już nie wróciła, a Kurwa Jebana doczekał się eksmisji. Nie chciał jednak mieszkać w socjalnym mieszkaniu gdzieś na Siekierkach, on był chłopak z Sielc, wracał więc i koczował po klatkach, czasem spał w Łazienkach, zapadał w komysze w wysokiej trawie. Rano siadywał zwykle na przystanku, zajadając bułkę, rwał ją na kawałki i skrapiał spirytusem salicylowym albo wodą brzozową. Latem zbierał mirabelki, zgniatał je i zalewał wodą w plastikowej butelce po wodzie mineralnej, stawiał na słońcu na daszku śmietnika i czekał, aż się zmacerują i puszczą procenty. Kiedyś złamał nogę, kuśtykał jakiś czas z gipsem, aż w końcu zdjął go sobie sam, bo niewygodnie mu było, usiadł na ławeczce na przystanku i rezał cały dzień ten gips jakąś zardzewiałą piłą wzdłuż, tak, że powstało coś w rodzaju ortezy, gipsowa skorupa, którą sobie czasem przywiązywał sznurkiem, jak go noga bolała. Kurwa Jebana miał tak pod sześćdziesiątkę, co wiem, bo chodził do podstawówki z właścicielką mojego mieszkania. To znaczy, zaczynał z nią edukację, bo potem kiblował po dwa lata w każdej klasie: „Jasio do nauki się nie garnął, zdolności nie miał i tylko łobuzerka mu była w głowie”. Wyglądał na więcej, zwłaszcza, jak się nie golił i nie strzygł, a raczej, kiedy od dłuższego czasu w jakimś przytułku nikt go nie ogolił i nie ostrzygł. Przypominał złośliwego, przerośniętego krasnoludka. Albo Mikołaja Coca Coli, tylko chudszego, bo z czasem jakoś tak zasychał i zapadał się  i malał w sobie. Miał szczególne wyczucie stylu - ubrania, które przywoził z Caritasu to były wyżyny szyku, zwłaszcza zimowe kreacje: damskie futro do ziemi, z ogromnym kołnierzem, wcięte w talii, z kloszowym dołem, płaszczyk z tweedu w jodełkę z pelerynką, a la Sherlock Holmes, wściekle zielona dwurzędówka, w odcieniu jadowitej teutońskiej zieleni z lat 60., ze złotymi guzikami wielkości spodków, umieszczonymi, gdzie się tylko dało, w dwóch rzędach z przodu, na pagonach, na mankietach i na patce z tyłu, z kołnierzem z nutrii, w którym to okryciu Kurwa Jebana tonął po prostu, musiało należeć poprzednio do jakiejś walkirii-olbrzymki. A do tego, poza licznymi torbami plastikowymi, obowiązkowo teczka. Teczki lubił osobliwie, trunki takie, jak spirytus salicylowy czy woda brzozowa albo denaturat zawsze nosił w teczce, porządnie poustawiane. Ach, i te nakrycia głowy! Zwłaszcza ogromna papacha z jenotów, spod której widać było tylko siwą brodę! I kapelusze – czekoladowy, damski, z ogromnym, fantazyjnie opadającym rondem, czarna fedora, skórzany australijski ranger. Albo włóczkowa czapka-skarpeta, prekursorsko noszona ze zwisem w tył, jak dzisiejszy model hipsterski.
Kurwa Jebana chłopakiem z Sielc był i potrafił śpiewać, oj, jak potrafił. Głos miał pijacko zdarty, ale czysty i mocny, dykcję, mimo braków w uzębieniu, świetną, a interpretację – przejmującą na wskroś, choć bez sentymentalnych nut i bez dramatyzowania. Kiedyś jechałam z nim autobusem 180, zapewne udawał się do Caritasu, na Smoczej czy Pawiej, po kolejne kreacje. Siedział na stopniach i śpiewał "Czarną Mańkę", zwrotka po zwrotce, chyba ze 40 zwrotek. Nie znalazłam nigdzie tak obszernej wersji. Kiedy zobaczyłam w filmie o Grzesiuku, jak pan Sylwek z Kapeli Czerniakowskiej wyjaśnia Alexowi Kłosiowi, na czym polega taki sposób śpiewania, żeby nie wyszedł z tego Grzesiuk bez jaj, przypomniał mi się Kurwa Jebana i jego „Czarna Mańka”. Takiej warsiaskiej synkopy nawet Grzesiuk nie umiał.

http://patrz.pl/filmy/grzesiuk-chlopak-z-ferajny-1 - o, tu film, około trzeciej minuty.

Kurwa Jebana od lat w ciemnym grobie leży, a ja wciąż słyszę tę „Czarną Mańkę”, nieustannie żałując, że w jej porę nie nagrałam.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Strażnicy parkowi



- Pani to często z aparatem przychodzi, my się śmiejemy, że pani już cały park obfotografowała i nas wszystkich. Coś pani nie widziałem ostatnio. Tak nawet myślałem, że pewnie pani chora, ja dziś sam tu jestem, bo wszyscy naokoło się pochorowali. A gdzie pies? Coś się stało? Wszystko dobrze? To chwała Bogu, on swoje lata ma, a wie pani, niby zwierzak, a płacz jak po człowieku, a nawet bardziej czasem. Ja to miałem takiego owczarka, no, prawie owczarka, sukę, pani kochana, po moim kuzynie tak nie płakałem, jak po niej, zresztą już opowiadałem pani kiedyś, ale zawsze się wzruszam, jak sobie przypomnę. I powiedziałem sobie, że po niej to już nie wezmę żadnego psa, drugi raz czegoś takiego nie chcę przeżywać.




 - Patrzy pani, ludziom to nie dogodzisz, słońce wyszło, a narzekają, że zimno. Właściwie sami w tym parku jesteśmy, jak jacyś strażnicy parkowi. Ja codziennie tu wpadam, choć na chwilę.Tak jak pani te zdjęcia wciąż robi, to ja muszę na ryby choć popatrzeć. A dziś zostałem dłużej, bo wygarniali liście ze stawu, takimi wielkimi grabiami, pilnowałem, czy za bardzo ryb nie niepokoją. Ja wiem, gdzie
one siedzą, to nie pozwalałem tam grzebać. Nawet fajne chłopaki, jeden też łowi, to mnie rozumiał.

- Tak dziś patrzyłem na ten staw i myślałem o kumplu, pochowaliśmy go w zeszłym tygodniu. Raz dwa się zawinął, na raka. Będzie parę lat, jak się stąd wyprowadził, ale tu mieszkał od małego, razem na ryby chodziliśmy. Nad Wisłę i tutaj, jak nie było czasu. To był mistrz, ryby same mu na hak szły. I dziewczyny tak samo, o, przepraszam najmocniej. No, kawał chłopa był z niego. I dobry człowiek, nie to, co teraz, zawsze jak miał za co, to flaszkę postawił. I tak dziś myślałem, jak to nigdy nic nie wiadomo, chwila i do piachu, nieboszczyk zimny, jak ta ryba, że tak powiem. A Zbyszek w moim wieku był.

- To ja nie przeszkadzam, pani sobie fotografuje, piękny dziś dzień, koniec listopada, a kwiaty kwitną. Ale śnieg już w Polsce padał, i do nas idzie, to ostatnie takie dni. A z rybami trzeba poczekać do zimy, pani wie, jakie tu szczupaki spod lodu się łapią? Obyśmy tylko w zdrowiu dożyli, pani psa pozdrowi.



Poszłam więc fotografować, taki był dziś dzień na dzielni:
















































poniedziałek, 11 listopada 2013

Chłopaki





Chwila po 19:00, zataczam kolejne kręgi na Psim Polu, jak na spacerniaku, pies uparcie nie chce dokonać oczekiwanego zrzutu, słychać wycie suk, skręcających w Belwederską, nad głową buczy helikopter, marzną mi dłonie, ogólnie atmosfera mało sprzyjająca spacerom. Na rogu Psiego Pola stoją dwaj tubylcy, znani mi z widzenia. Jeden taki już bardziej ze stażem, twarz bruzdami poryta, w kolorycie pieczeni zbójeckiej, siwy wąs i takaż zmierzwiona czupryna, dość podgolić i mógłby bez specjalnej charakteryzacji grać jednego z kompanionów Kmicica, zajmuje się recyklingiem, sprawnie otwiera wszystkie śmietniki w okolicy i ładuje surowce wtórne do wózeczka. Drugi młodszy, ale już nie młodziak, trzydziestka na karczychu, ciała nabiera, dres w punktach newralgicznych opięty, fryzura praktyczno-higieniczna już siłami natury. Nasłuchują odgłosów marszu, bardzo wyraźnie dobiegających od skrzyżowania Gagarina i Belwederskiej.

- Ostro jest - stwierdza młodszy.
- No ostro. A ty nie na marszu?
- Nie, chłopaki namawiali, żeby iść podymić, ale Aśka mi nie pozwoliła. Dzieciaka masz, mówi, rodzinę, co się będziesz z psami szarpał. Ale jak zobaczyłem w telewizji, co się dzieje, to pomyslałem, po browara trzeba skoczyć na stację, bo zaraz te kurwy ogłoszą prohibicję.

środa, 6 listopada 2013

sieleckie donosy rzeczywistości

Sielce, Dolny Mokotów, Warszawa, 4 listopada 2013, taki obrazek na dzielni


1

- owies? jaki owies? ciastka idę kupić, co ona znowu wymyśla? ciastka chciała, stoję pod Cieślikowskim, niech powie, jakie ciastka, mogę wam zdjęcia wysłać, niech sobie wybierze, jaki pierdolony owies? okrężnica? sryca! ekolodzy z owsem już zamknięci, mogą być ciastka, owsa nie ma, jutro kupię owies, dziś niech żre ciastka stara wariatka, tak, będę za pół godziny, tak, paróweczki zdążyłam kupić, nie, owsa jej nie wysram, już jadę, pa!

2

nasze dzielniowe ot kiutiur czyli "Prosto z Paryża", pani wychodzi z przymierzalni pokazać się panu, który z mieszaniną rezygnacji i znudzenia przeglądał dział męski
- i jak wyglądam w tym żakiecie?
- a zapnij
- ale wtedy z tyłu mi sterczy i się opina, a z przodu tak jakoś zwisa, umierać pora
- to może załóż tył na przód?
- sam sobie załóż tył na przód
- i za to cię kocham, i tył, i przód

oklaski dla tych państwa poproszę

3

- bo ty musisz się zorganizować, z-o-r-g-a-n-i-z-o-w-a-ć, słyszysz, nie chlać od rana, tylko się zorganizować, rano się pracuje, chcesz, dam ci robotę, kafelki położysz, hydraulikę zrobisz, zarobisz, tylko się zorganizuj, ja nie mówię, żeby się nie napić, ale patrz na mnie, ja się organizuję, swoje wypiję, ale po robocie, jak człowiek, wszystko to kwestia organizacji, no, chyba, że tak zorganizuję, żeby się napić wcześniej, jak dziś

(na pana od organizacji trafiam często, jest bardzo zorganizowany, zwykle już przed południem, a najpóźniej koło 15:00)